Wydarzenia
Melchior Wańkowicz. Fotoreporter - wystawa nieznanego dorobku reportera literackiego
Po kilku dniach i wielu próbach udaje nam się wreszcie złapać na chwilę, w krótkiej przerwie pomiędzy zawodami, podczas selekcji zdjęć. Na wideokonferencji Adam wita mnie w maseczce i mówi: „Albo porozmawiamy teraz, albo nigdy. Za chwilę zaczyna się wspinaczka”. Tak więc zaczynamy, a część wywiadu prowadzimy także z telefonem "w kieszeni”, rozmawiając na żywo podczas fotografowania kolejnej dyscypliny.
Letnie drugie, a w ogóle trzecie. Raz byłem też na igrzyskach jako fotograf nieakredytowany. Do tego paraolimpiada oraz Igrzyska Olimpiad Specjalnych.
Przede wszystkim, dzięki najnowszym korpusom teraz wszyscy już wysyłają zdjęcia do agencji prosto z aparatu. Oczywiście jeśli istnieje taka konieczność. Jeśli nie, to nadal tradycyjnie zapisuje się je na kartach, zgrywa na komputer, a potem selekcjonuje, edytuje i dopiero wysyła.
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Oczywiście, w różnych aspektach. Fakt, że nie ma kibiców spowodował, że mamy więcej miejsca do fotografowania na trybunach. Z drugiej strony mamy też utrudniony dostęp do sportowców, fotografujemy z większej odległości, jest ograniczona liczba miejsc i nie każdy może wejść na płytę boiska lekkoatletycznego.
W tej chwili, oprócz dużych agencji typu Reuters czy Getty Images, w zasadzie nikt nie ma dostępu do sportowców. Łącznie jest około 6 agencji, które obstawiają tego typu zdjęcia. W związku z tym całą lekkoatletykę jesteśmy zmuszeni robić z zewnątrz, spoza tartanu.
Zwykle trzeba się nagimnastykować, żeby zrobić czysty kadr na tle pustych krzeseł. Tutaj mamy taki kadr za każdym razem. Ale powiedzmy sobie szczerze - zwykle robi się jedno takie zdjęcie na całe zawody, a tutaj staje się to już przygnębiające.
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Kibice wnoszą do zdjęć dużo kolorytu i powinni być na stadionach. Brak widowni to niezwykle smutny widok. Publiczność robi atmosferę - szum kibiców, “ochy” i “achy", gromkie brawa… Kolory na trybunach. Bardzo tego w tym roku brakuje.
Nie. Staram się to pokazywać, bo to znak czasów. Tak, jak zdjęcia medalistów w maseczkach. Fotografuje się może mniej wygodnie, bo sami musimy też te maseczki ciągle nosić… Nawet teraz, gdy z tobą rozmawiam. Nie możemy ich zdjąć na żadnym obiekcie. Do tego ciągłe odkażanie, mierzenie temperatury i testy co dwa-trzy dni. To uciążliwe, ale tak teraz wygląda życie fotografa na dużych zawodach.
fot. Adama Nurkiewicz / Tokio 2020
Trzeba mieć do tego zdrowe podejście. Zawsze są jakieś obsuwy, nieważne czy panuje pandemia i czy zawody odbywają się w Japonii, Chinach, Francji czy w Polsce. Według mnie organizatorzy naprawdę starają się bardzo pomagać. Znaczące są natomiast różnice kulturowe. Tutaj przepisy znaczą to, co znaczą. Natomiast my, przyzwyczajeni do życia w Polsce, czasem je naginamy i np. przechodzimy gdzieś na skróty. Japończycy są głęboko zszokowani, że w ogóle można pójść na skróty. To wyjątkowo poukładany kraj, czasem aż do bólu.
Ja akurat mam to szczęście, że przez dwa tygodnie nigdzie mnie nie odrzucono, ale niektórym z kolegów się to przytrafiło. Wynika to również z tego, że oprócz akredytacji musimy mieć także bilet, a tych jest ograniczona pula. Nie zawsze więc starcza dla wszystkich fotografów i pomimo tego, że oficjalnie występujesz w roli fotografa, to możesz gdzieś nie wejść.
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Pobudka o 5-6 rano. Jedziemy na zawody oficjalnym autobusem lub taksówką (po 14 dniach możemy już używać komunikacji miejskiej, więc czasem też metrem). Trwa to mniej więcej godzinę. Na miejscu menedżer fotografów danej areny robi nam szybkie szkolenie na temat tego, co i jak możemy fotografować. Zaczynamy fotografować około godziny 8-9. Zaraz po występie interesujących nasz sportowców “biegniemy” na następne zawody, często bardzo oddalone… I tak przez cały dzień. Po drodze można złapać coś szybkiego do jedzenia, na przykład banana. Jestem wegetarianinem, więc na obiektach sportowych nie mam lekko.
Ładowanie sprzętu na kolejny dzień pracy
Po drodze - w autobusie, taksówce czy metrze - mamy chwilę, żeby otworzyć komputer, zgrać materiał z kart, przebrać ujęcia, opisać i wysyłać zdjęcia. Wracamy do hotelu około pierwszej w nocy, ale nie idziemy spać, bo jeszcze przez jakieś dwie godziny schodzi napięcie. W tym czasie zgrywamy pliki na twardy dysk. Ja w tym celu używam miniaturowych dysków Lexar Professional SL100 Pro. Mam też dużą macierz NAS, więc od razu robię back-up. Nastawiam wszystkie baterie do ładowania… Powstaje zazwyczaj gąszcz kabli. Na koniec czyszczę wszystkie karty i około 3 rano idziemy na chwilę spać.
Leżą tu właśnie koło mnie. Generalnie nie ma tak, że karty jakiejś firmy nigdy nie padają. Prędzej czy później może się to przytrafić każdemu nośnikowi. Dlatego warto dbać o szybkie zgrywanie i robienie kopii zapasowych. Kart Lexara - w moim przypadku głównie XQD - używałem przez 6 ostatnich lat. Przez ten czas żadna mi jeszcze nie padła.
Backup na gorąco
Od dwóch miesięcy używam z kolei nowych kart CFExpress i jak do tej pory też nie miałem z nimi żadnego problemu. Nigdy nie zapełniam karty w 100%. Jak tylko mam okazję, zgrywam ją do pamięci komputera i na zewnętrzny dysk. Potem kolejne kopie na NAS, który również tworzy kopię. Mam tam dwa dyski 8 TB, gdzie jeden jest kopią drugiego. Najlepsze zdjęcia dnia od razu wgrywam też na serwer w chmurze.
Dziennie wyzwalam migawkę około 3-4 tys. razy. Wszystko archiwizuję. Z tego powstaje około 100-200 zdjęć dziennie i tyle kadrów wrzucam do swojego serwisu. Z całych igrzysk zapewne uzbieram kilkadziesiąt tysięcy ujęć. Przypuszczam, że będę się tym zajmował jeszcze przez około 2 tygodnie po ich zakończeniu. Na pewno nie dłużej, bo za 2 tygodnie startują igrzyska paraolimpijskie i znów wszystko zacznie się od nowa.
Już nie. Po 4 dniach przestałem nosić trzeci aparat. Kręgosłup powiedział, żebym się wypchał (śmiech). Ale nadal noszę 2 korpusy Nikon D6 i wszystkie te obiektywy. Do tego wspomniany twardy dysk Lexar, komputer do szybkiego przerzucania zdjęć i jakieś szpargały - mnóstwo przejściówek, zasilaczy itp. To i tak jest minimum.
Podręczny arsenał Adama Nurkiewicza na Igrzyskach Olimpijskich Tokio 2020
Nie ma czegoś takiego, jak najlepszy obiektyw do sportu. Wszystko zależy od sytuacji. Reaguję na to, co widzę i albo zakładam obiektyw 16 mm, albo 400 mm. Dzisiaj, na kajakach najlepiej sprawdziło mi się 800 mm, natomiast wczoraj używałem naprzemiennie wszystkich czterech: 16 mm, 24-70 mm, 70-200 mm, 400 mm i konwertera. Nie ma reguły, wiele zależy też od dyscyplin.
Tak, dzisiaj na przykład fotografuję wspinaczkę sportową, czyli bouldering.
Zdecydowanie. Ale tego też chciałem. Miałem do wyboru rzut oszczepem, lub wspinaczkę. Wybrałem to drugie, bo lubię nowości. Natomiast żałuje, że nigdy wcześniej nie fotografowałem tego sportu, zwłaszcza że mamy świetną reprezentantkę. To jedna z tych dyscyplin, do których trzeba się przygotować i wiedzieć jak to robić. Igrzyska są ostatnim miejscem do nauki. Wyszło nieźle, jednak wiem, że mógłbym to zrobić lepiej.
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Jestem samolubem, robię to, co mi się podoba. Przede wszystkim staram się być ambitny dla samego siebie. Oczywiście jeśli jest to zlecenie typu „lista zakupów”, gdzie mamy do zrealizowania konkretne kadry, to wtedy realizuję to zamówienie. Ale nawet w takich sytuacjach zawsze staram się zrobić coś dla siebie. Spodoba się, to fajnie, a jak się nie spodoba, to i tak klient otrzymuje wszystko, o co prosił.
Niezależnie czy pracujesz dla Getty, dla prasy czy klientów korporacyjnych, fotografia powinna przede wszystkim sprawiać przyjemność. To moja pasja i staram się o tym nigdy nie zapominać. Dlatego zawsze myślę przede wszystkim o sobie.
Póki co, to nie wiem nawet, jak się nazywam. Jeszcze tego nie analizuję. Jestem ogólnie zadowolony. Znajduje się w bardzo fajnym miejscu i choć różnice kulturowe czasem załażą mi za skórę, to czuję sympatię do tych ludzi, a oni ewidentnie czują sympatię do mnie. Staram się ciągle pamiętać, że uczestniczę w wielkim święcie sportu i nie każdy ma taką okazję. Z polski przyjechało tu 13 fotografów - na naszym miejscu chciałoby być pewnie pięciuset i wcale się temu nie dziwię. Fotografowanie igrzysk zawsze było moim marzeniem i kolejny raz udało mi się je zrealizować.
Polska reprezentacja fotografów na Igrzyskach Olimpijskich Tokio 2020
Tak, wielu zrezygnowało. Jest tu widocznie dużo mniej fotoreporterów, niż np. w Pekinie. Przede wszystkim jest to droga wycieczka, która w tym roku była obarczona sporym ryzykiem. Do końca nie było wiadomo, co będzie wolno, co zrobić żeby przyjechać. Po przyjeździe zostajesz zarzucony papierami. Japończycy są mistrzami biurokracji. Na lotnisku przez 6 godzin chodziłem z teczką od okienka do okienka, zbierając „magiczne przedmioty” - pieczątki, formularze, wnioski, a i tak nie byłem pewny czy mam wszystko, co pozwoli mi na wjazd do Japonii.
Sam zresztą długo wahałem się czy w ogóle pojechać. Na szczęście namówił mnie mój młodszy kolega, dla którego są to pierwsze igrzyska. Jestem mu bardzo wdzięczny, zwłaszcza że później przyznał mi się, że on też myślał żeby zrezygnować, ale pojechał ze względu na mnie (śmiech). I świetnie się stało. Fotografujemy tu razem i doskonale się uzupełniamy.
Statywy są zabronione na zawodach sportowych. Mini statywy przydają się do postawienia aparatu, aby go wyzwalać przez radio. Tutaj korzystam głównie z małego składanego monopodu Sirui P-326, który waży niecałe 0,5 kg, składa się do długości ok. 40 cm i mogę schować go do torby, w kieszeń, lub podpiąć do paska. Bardzo lekki i wygodny. Monopodu z mini statywem (model Sirui P-244) używam właściwie wyłącznie do sportów stacjonarnych. Kiedy pracuję na meczu piłkarskim i przez dwie godziny siedzę w miejscu, to takie rozwiązanie jest bardzo wygodne.
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Tutaj ta kwestia jest świetnie rozwiązana. Widać, że zajmowali się tym zawodowcy, którzy mają doświadczenie, wrażliwość wizualną i wiedzą na czym fotografom zależy. Miejsca do fotografowania są przygotowane z pomysłem, co jest dla nas dużym ułatwieniem. Generalnie wszędzie tam, gdzie chcielibyśmy pójść sami, czeka miejsce zarezerwowane specjalnie dla fotografów.
Trochę nielogiczne - i dziwi to wszystkich - jest natomiast to, że mimo braku publiczności nie możemy swobodnie przemieszczać się po trybunach. Ale tutaj rządzi telewizja, która uznała, że swoją obecnością psulibyśmy jej kadry.
Niestety nie mogę Ci tego powiedzieć. Mogę natomiast potwierdzić, że rzeczywiście Z9 pojawił się na igrzyskach. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł go wziąć do ręki i wreszcie przesiąść się na bezlusterkowiec (śmiech).
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
fot. Adam Nurkiewicz / Tokio 2020
Przed nami jeszcze 2 dni lekkiej atletyki, m.in. zapasy i pięciobój. W związku z tym, że wszystko odbywa się w bardzo oddalonych od siebie lokalizacjach, z pewnością nie wszystko uda się sfotografować. Potem dwa tygodnie urlopu w Tokio i na japońskiej wsi, a potem powrót na paraolimpiadę i wszystko zacznie się od nowa. W Japonii będę najpewniej do połowy września, tym bardziej, że właśnie dowiedziałem się, że przesunięto mi lot i muszę zostać tydzień dłużej niż planowałem.
Fotograf sportowy, ambasador marek Lexar, Marumi, Sirui i Synology. Pracował jako dziennikarz sportowy w Canal+, a następnie jako szef działu foto w Przeglądzie Sportowym. Zdobywca tytułu fotografa artysty, przyznawanego przez Fotoklub RP działający pod egidą Międzynarodowej Federacji Sztuki Fotograficznej FIAP. Założyciel agencji Mediasport, współtwórca Klubu Fotografii Prasowej, członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Międzynarodowego Stowarzyszenia Dziennikarzy oraz Międzynarodowego Klubu Dziennikarzy Sportowych.
Jego zdjęcia publikowane były w najważniejszych tytułach w Polsce i za granicą, m.in.: „L'Équipe”, „USA Today”, „Szanghai Daily”, „Gazecie Wyborczej”, „Polityce”, „Rzeczpospolitej" czy „Przeglądzie Sportowym”. Od lat współpracuje z Olimpiadami Specjalnymi, ruchem olimpijskim zrzeszającym osoby niepełnosprawne intelektualnie.