Basia Sokołowska - o fotografii subiektywnie: O dystansie i emocji

Autor: Basia Sokołowska

10 Kwiecień 2011
Artykuł na: 6-9 minut
W dzisiejszym felietonie Basia Sokołowska nawiązuje do tragicznych wydarzeń sprzed roku. Pisze o wystawie Pauliny Rosińskiej i zaangażowaniu fotografa w uwiecznianą sytuację.

Mówiąc o swojej fotografii Cartier-Bresson często podkreślał, że nie powinno się ingerować w rzeczywistość którą się fotografuje, tak jak nie mąci się wody w której łowi się ryby. Według niego, aby zrobić dobre zdjęcie fotograf powinien stać z boku, zarówno emocjonalnie jak i intelektualnie nie angażując się w to, co się wokół dzieje. Jego rola zbliżona jest do myśliwego, który niezauważalnie i niewyczuwalnie tropi rzeczywistość jak dziką zwierzynę i w decydującym momencie do niej celuje. Jeśli jest naprawdę dobry, robi to precyzyjnie zabijając jednym strzałem. Bressonowska metoda chłodnej, niezaangażowanej obserwacji i rejestracji stała się podstawą fotografii reportażowej, a w tym prasowej, wojennej i ulicznej. Polega na działaniu spontanicznym, w którym fotograf uczestniczy w fotografowanej rzeczywistości inaczej niż jej aktorzy. Fotografując ukradkowo pasażerów metra czy demonstracje uliczne jesteśmy niejako poza nimi i patrzymy na nie z zewnątrz. Często dlatego, że pojawiliśmy się tam z innego powodu - żeby fotografować a nie protestować. Oceniamy to, co się dzieje w kategoriach dobrego kadru i fotogeniczności sytuacji szukając najbardziej wyrazistych twarzy, dynamicznych momentów oraz miejsc z których uda się zrobić najlepsze zdjęcia.

fot. Paulina Rosińska

Są jednak sytuacje w których fotograf traci dystans lub z niego rezygnuje, stając się jednocześnie uczestnikiem i dokumentalistą. Tak jest co roku na kończącym karnawał Mardi Gras w Wenecji, gdy miasto zapełnia się kolorowymi przebierańcami, z zawieszonymi na szyi aparatami, którymi fotografują całodzienną, wielobarwną, transową imprezę odbywającą się tego dnia na ulicach i placach całego miasta. Imprezę w której sami uczestniczą i którą sami współtworzą. W zupełnie innej sytuacji i nastroju takie uczestniczenie/fotografowanie w przestrzeni publicznej zdarzyło się w zeszłym roku w Polsce.

fot. Paulina Rosińska

W czasie tygodnia żałoby prawie wszyscy, którzy wyszli z domów aby uczestniczyć w publicznym wyrażaniu uczuć smutku i straty byli w miejscach pamięci katastrofy z aparatem, fotografując ulice, tłumy, kwiaty, siebie, znicze i twarze innych. Byli wśród nich zawodowcy jak Wojtek Wieteska, Rafał Milach czy nagrodzony Filip Ćwik, którego bolesne portrety uderzają niezwykłą wyrazistością emocji tego czasu. Ale w tamtym tygodniu fotografowali wszycy - czym kto mógł: lustrzanką, kompaktem i komórką. Na ogół nie były to zdjęcia robione w pogoni za "mocnym kadrem" i też nie z myślą o tym aby je potem opublikować w prasie, pokazać na wystawie czy wysłać na konkurs fotograficzny. Wydaje się że powody tego powszechnego, żałobnego fotografowania, wykraczały poza ramy klasycznej bressonowskiej rejstracji. Fotografia posłużyła tu nie tylko do upamiętnienia czegoś ważnego, unikalnego, przełomowego i naszego w tym uczestnictwa. Była także, a być może przede wszystkim sposobem przeżywania żałoby, fotograficzną próbą poradzenia sobie z sytuacją która nagle, bez ostrzeżenia nas przerosła i której nie potrafiliśmy ani emocjonalnie, ani intelekutalnie okiełznać. Fotografowanie pomogło emocjonalnie uwiarygodnić to, co się stało, oswoić szkok, niedowierzanie i społeczne poczucie bezsilności jakie znaczyło ten czas. Parafrazując słowa Marguerite Duras można zaryzykować tezę że kiedy coś jest już na zdjęciu, to już więcej nie boli, bo tak na prawdę nie istnieje. Bo nie dotyczy już nas jako rzeczywistość, tylko jako jej odległy, fotograficznie przepracowany ślad.

fot. Paulina Rosińska

I może właśnie dlatego ze wszystkich fotografii z żałoby narodowej najbardziej dotykają mnie nie kolorowe, pełne epickiego rozmachu i detalu opisy zdarzeń, ale monochromatyczne zapisy fragmentów, które stanowią emocjonalny ślad tego trudnego, nieporadnego czasu. Jak portrety Filipa Ćwika. I jak zdjęcia Pauliny Rosińskiej z projektu czerwono-czarno-białe. W pierwszej części fragmenty najbliższej, otaczającej autorkę rzeczywistości poruszone i rozmazane, jakby widziane w rozstrzęsieniu lub przez łzy, w szoku, w ciszy traumy, w której nagle znane miejsca i przedmioty zaczynają objawiać się inaczej. Druga część koncentruje się na słowach, które przerwały i zawłaszczyły żałobne milczenie: pojawiające się w przestrzeni medialnej i publicznej wizerunki, symbole, hasła i opinie. Trzecia i ostatnia to zdjęcia z pogrzebu prezydenckiego w Krakowie, zrobione z perspektywy naocznego świadka. Konsekwentnie, tak jak w pozostałych częściach projektu nie widzimy tu głównych bohaterów tego wydarzenia. Obserwujemy je z perspektywy kogoś stojącego w tłumie, dalej, lub gdzieś z boku, uczestniczącego w nich emocją, raczej niż ciekawością gapia, widzącego tylko wycinki odbywającej się ceremonii, czasem znaczące, a czasem zupełnie trywialne.

Fotografie Pauliny Rosińskiej można obejrzeć od 20 kwietnia w Galerii Obok ZPAF w Warszawie. Więcej informacji na www.go.zpaf.pl

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0