W prywatnych wiadomościach dostaję sporo pytań o nowego Hasselblada X2D II, którego miałem okazję przez krótką chwilę testować jeszcze przed premierą. Wygląda na to, że rozwinięte możliwości i wyraźnie niższa cena ściągnęły spojrzenia wielu zawodowych fotografów. Wymieniamy więc opinie, zgadzając się, że to nareszcie godny rywal dla GFX-a. A później pada pytanie: „Czy współpracuje już z Capture One?”.
Dla wielu zawodowców, którzy opierają swój obieg pracy właśnie na C1 Pro to w zasadzie zamyka dyskusję. I świetnie ich rozumiem. Bo zmiana edycyjnego workflow może być dziś bardziej uciążliwe niż zmiana samego systemu. Zwłaszcza dla tych (podnoszę rękę), którzy nie są fanami postprodukcji i chcą nadal polegać na wypracowanych już metodach pracy z plikiem.
Capture One jest też powszechnie stosowany w większości domów produkcyjnych i przez wielu fotografów zwyczajnie uważany za aplikację lepszą niż Adobe Lightroom czy natywny Phocus Hasselblada. Często słyszę o lepszych kolorach (zwłaszcza skóry) czy bezproblemowym tetheringu, co podczas sesji ma znaczenie kluczowe.
Obserwując internetowe dyskusje widzę, że gniew użytkowników kierowany jest głównie pod adresem Hasselblada. Słusznie i niesłusznie. Niesłusznie, bo to Capture One decyduje o tym, które pliki ich soft otwiera, a których nie. Słusznie - bo to zadaniem Hasselblada jest „dogadać się” z rynkowym rywalem, i jeśli trzeba słono zapłacić za licencję, by umożliwić swoim klientom wygodną pracę z wykorzystaniem ich sprzętu.
W biznesie, zazwyczaj, nie ma sentymentów – weźmy Sony, które produkuje matryce dla niemal wszystkich (w tym dla Hasselblada) i dobrze na tym zarabia. Skąd więc ten upór? Dlaczego Szwedzi rezygnują z tak licznej grupy zawodowców? Czyżby przyczyną były stare, sięgające początku milenium spory, toczone przez obie firmy również przed obliczem sądu?
TL;DR
W 2002 r. na rynku pojawił się Hasselblad H1, zaprojektowany wspólnie z Fujifilm, jako system otwarty na tylne ścianki różnych producentów, w tym również duńskiego Phase One. Sytuacja zmieniła się po 2004 r., kiedy Hasselblad przejął firmę Imacon i postanowił zamknąć ekosystem – od modeli H2D/H3D korpusy działały wyłącznie z własnymi ściankami, co uderzyło bezpośrednio w Phase One. Ten oskarżył więc Hasselblada o praktyki monopolistyczne.
Nie czekając na rozstrzygnięcie (konflikt ciągnął się przez dekadę bez jednoznacznego orzeczenia), Phase One nawiązał strategiczną współpracę z japońską Mamiya i wchłonął izraelską firmę Leaf. Zyskał w ten sposób stabilną platformę korpusów do swoich cyfrowych ścianek. Decyzja Hasselblada o „zamknięciu” systemu H paradoksalnie przyczyniła się więc do tego, że Phase One stało się samodzielnym producentem pełnego systemu.
Oczywiście zablokowano również obsługę plików Hasselblad w aplikacji Capture One, która powoli zaczęła wyrastać na rynkowy standard w profesjonalnej produkcji foto.
Można by uznać, że duńsko-szwedzka „zimna wojna” trwa do dziś, gdyby nie fakt, że Capture One od 2019 roku jest niezależną spółką. W 2020 r. Phase One sprzedało większościowe udziały funduszowi inwestycyjnemu Axcel, a Capture One formalnie stało się osobnym podmiotem z własnym zarządem i ścieżką rozwoju. Obie firmy wciąż mają częściowo pokrywający się kapitał inwestorski, ale Capture One zdecydowanie nie jest już działem Phase One.
Kto tak naprawdę nie chce tej współpracy?
Najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym to Hasselblad stara się uniezależnić od Capture One. Nawet jeśli miałby to być proces bolesny i długotrwały.
Producent od lat buduje swoją tożsamość wokół unikalnego podejścia do koloru. To, co firma określa jako Hasselblad Natural Colour Solution (HNCS), jest swego rodzaju „tajnym sosem”, który decyduje o tym, że pliki z X2D II mają wyjątkowo wierną reprodukcję barw. Własny software Phocus powstał właśnie po to, by tę technologię w pełni wykorzystać.
Teoretycznie więc nawet gdyby Capture One zechciało otwierać pliki Hasselblada, musiałoby albo uzyskać dostęp do algorytmów HNCS, albo stworzyć ich niedoskonałą emulację. Tak jak w przypadku Lightrooma i Camera Raw, które nie mają dostępu do technologii HNSC i nie wykorzystuję pełnego potencjału pliku.
Aplikacje Adobe obsługują formatu 3FR i dekodują barwy w sposób bardzo podobny, ale tylko Phocus oferuje np. krzywą tonalną LUMA, która pozwala precyzyjnie korygować jasność bez wpływania na kontrast i kolorystykę. I robi to w pełnym 16-bitowym workflow (Lightroom przelicza wiele operacji w 12–14 bitach i potem zapisuje jako 16-bit co może prowadzić do utraty części informacji o kolorze).
Tak więc za brakiem wsparcia RAW-ów być może stoi nie tylko polityka Phase One, ale i milcząca niechęć Hasselblada. Prawdopodobnie ani jeden, ani drugi podmiot nie zabiega też specjalnie o to by tę sytuację zmienić. Na czym, jak się wydaje, tracą dzisiaj wszyscy.