"Opowieści z krypty" - Czy audiofile to naprawdę dziwacy? Czyli jak przenieść do fotografii dobre wzorce

Autor: Wojtek Tkaczyński

30 Listopad 2008
Artykuł na: 6-9 minut
W tym miesiącu Wojtek Tkaczyński przekonuje nas, ze obiektywnie najlepszy według testów aparat nie musi być najlepszy dla nas. Tak jak audiofile odsłuchują elementy zestawu zanim dokonają zakupu, tak my powinniśmy "obzdjęciować" aparat przed zakupem. Tylko jak to zrobić.

dlaczego nie przepadam za grudniem w Polsce

Kiedy tuż po Wszystkich Świętych poszedłem do sklepu kupić żwirek dla kota, u wejścia stała choinka z bombkami. Zamurowało mnie. Tak jak Mikołaja supersanki prześladują bohatera powieści "Był sobie Chłopiec" Hornby'ego, tak ja z roku na rok czuję się coraz bardziej osaczony przez sklepowy terror powszechnej i obowiązkowej gwiazdkowej szczęśliwości. Takie czasy. Nie będę jednak pisać o powszechnej komercjalizacji wszystkiego. Od tego jest "Krytyka Polityczna".

Kiedy pomyślałem "idą święta" - uświadomiłem sobie, że znów zewsząd pojawią się pytania o najlepsze fotograficzne prezenty. Nie na darmo producenci co roku zalewają nas w tym okresie nowościami - Boże Narodzenie to przecież czas żniw... Tylko, co to znaczy "najlepszy"? W jaki sposób oceniać przydatność sprzętu fotograficznego?

Kilka tygodni temu w Warszawie odbyła się kolejna edycja Audio Show. To największa w tej części Europy wystawa poświęcona urządzeniom odtwarzającym muzykę. Spotkałem tam zresztą wielu swoich znajomych fotografów i sporo osób, które uczyłem fotografii. W jakiś dziwny sposób fotografia i muzyka przemawiają do osób o określonej wrażliwości. Swoją drogą, na wystawie nie spotkałem żadnego ze swoich znajomych lekarzy... Ale nie zamierzam tu prowadzić amatorskich wywodów psychologicznych. Audio Show przyszedł mi do głowy, bo w audiofilskim świecie obowiązuje bardzo ciekawa metoda oceny sprzętu. Każdy element toru akustycznego od "odtwarzacza" (gramofon do winyli, odtwarzacz płyt CD lub skompresowanych plików MP3) po kolumny ma ponoć wpływ na końcowy efekt. Prawdziwi audiofile nie kupują więc nic, zanim tego nie posłuchają. W większości porządnych sklepów znajdują się pomieszczenia odsłuchowe, gdzie można przyjść, aby w spokoju obejrzeć i posłuchać interesujące nas w danej chwili urządzenia. Ba, aby ułatwić sobie podjęcie decyzji, każdy może przyjść z własnymi płytami. I słuchając muzyki, którą zna, wyrobić sobie zdanie o nowym odtwarzaczu/wzmacniaczu/kolumnie. W powszechnym odbiorze osoby poświęcające uwagę drobnym niuansom brzmienia mają opinię dziwaków. Czasem trudno nam, normalnym, zrozumieć, że wpływ na dźwięk mogą mieć wtyczki sieciowe albo drobne metalowe stożki stawiane na kolumnach. No i kto jest sobie wyobrazić wydanie 48000 złotych (tak, tak - czterdziestu ośmiu tysięcy) na sześćdziesięciocentymetrowy kawałek kabla? A jednak trzeba przyznać, że system kupowania opracowany przez owych "dziwaków" ma jedynie same zalety. Co więcej, większość sklepów zajmujących się sprzedażą prawdziwego high-endu umożliwia sprawdzenie sprzętu w domu potencjalnego klienta. Oczywiście za sprzęt trzeba zostawić zastaw, ale można go posłuchać w swoim pokoju, na swoich kolumnach i siedząc na własnej kanapie.

Piszę o tym z pewnym żalem. Opisana sytuacja różni się bowiem diametralnie od tego, co spotyka fotografów. Spróbujcie wypożyczyć na kilka dni nowy korpus Nikona czy Canona. Sprzedawca popuka się w czoło. A nawet jeśli nie chcemy wypożyczać a jedynie sprawdzić coś na miejscu, w sklepie jesteśmy na przegranej pozycji. Teoretycznie rzecz biorąc oceniając nowy korpus, powinniśmy móc przynieść ze sobą własną kartę pamięci i posiadane już obiektywy, by zrobić kilka zdjęć w spokoju. W takiej Łodzi jest to niby możliwe (oczywiście jeśli dany aparat jest na stanie a jego pudełko jest rozpakowane). Jednak sprzedawcy stoją nam za plecami (bo może jesteśmy jedynie złodziejami a nie fotoamatorami) zerkając na zegarek i nie dając chwili na zastanowienie.

oto jedno ze zdjęć będących efektem testowania jednego z korpusów znanej firmy, czy powinieiem kupić ten aparat?

Dziwi mnie, że (w sumie niewielka) branża potrafiła wypracować takie zasady współpracy między dziennikarzami, klientami a sprzedawcami i producentami. Podczas, gdy w fotografii nadal musimy polegać na opiniach przekazywanych z ust do ust lub gazetowych testach. Choć oczywiście dziennikarze prowadzący testy bardzo się starają, by te były pomocne, są jednak one obarczone pewnym błędem. Testowałem sprzęt dla śp. POZYTYWU i zawsze starałem się być obiektywnym. A jednak każda z opinii była skażona moim subiektywnym poglądem na fotografię. Nie da się tego uniknąć i z tego powodu dla niektórych moje testy były zapewne zupełnie nieprzydatne. Dziś w świecie mediów poświęconych fotografii panuje moda na testy "znormalizowane" przeprowadzane według ściśle określonej procedury. Czy takie teksty mają przełożenie na rzeczywistość? Moim zdaniem nie do końca. Aparat trzeba bowiem sprawdzać pod kątem zdjęć, jakie będziemy za jego pomocą zapisywać, a nie za pomocą ławy optycznej i rastrów o określonej rozdzielczości. W pracy każdego urządzenia istnieje bowiem coś niemierzalnego. Owa magiczna plastyka starych obiektywów Leiki na ławie optycznej wychodziła jako ich wada. Gdyby w tamtych czasach publikowano rankingi, Cartier-Bresson nie sięgnąłby po aparat, który go potem unieśmiertelnił.

We wspomnianym świecie audio znany jest fakt, że czasem gorsze (na papierze) elementy grają lepiej niż ich drożsi konkurenci. Tak jak tam liczy się ucho, tak w świecie fotografii powinno się liczyć nasze oko. A jednak wolimy opierać się na treści reklam, zasłyszanych opiniach i cudzych werdyktach. A może po prostu musimy? Bo nie mamy innego wyjścia.

W zasadzie powinniśmy zorganizować strajk i nic nie kupować zanim sklepy fotograficzne nie umożliwią nam możliwości dokładnego testowania sprzętu. Z powodu rozmiarów branży jest to raczej marzenie nie do spełnienia.

Wróćmy więc do rekomendowanych prezentów, o których pisaliśmy na początku artykułu. Dlaczego uważam, że publikowane listy będą zawierały jedynie sprzęt? W Polsce bowiem rządzi opinia, że to właśnie aparat jest najważniejszy dla poprawy zdjęć. Przekonałem się o tym ostatnio poproszony o osobistą ocenę zdjęć pewnego młodego fotografa. Po obejrzeniu 120 klatek powiedziałem mu, że musi się bardziej skupić na kompozycji, że powinien pomyśleć o najważniejszych elementach kadru. Z pokazanych mi zdjęć za pomocą komputera wspólnie "wycięliśmy" znacznie lepsze fotki. Potem zadałem mu kilka ćwiczeń stricte fotograficznych. A kilka dni później podszedł do mnie z ulotką dużego sklepu branży AGD i zapytał, który aparat mógłbym mu teraz polecić.

Zawyłem z rozpaczy. Taka karma.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0