"Opowieści z krypty" - Dlaczego rzeczywistość skrzeczy? Czyli w jaki sposób szybkie karty pamięci 8 GB niszczą szare komórki

Autor: Wojtek Tkaczyński

10 Grudzień 2006
Artykuł na: 6-9 minut
Z przyjemnością informujemy, że pozyskaliśmy właśnie nowego felietonistę. Comiesięczne teksty Mike'a Johnstona będą od dziś przeplatane artykułami Wojtka Tkaczyńskiego (dwoma w miesiącu) - znakomitego znawcy ciemni znanego z miesięcznika "Pozytyw". W pierwszym odcinku autor zastanawia się nad wpływem technologii cyfrowych na jakość zdjęć. Zapraszamy!

Czy nowoczesny sprzęt jest rzeczywiście lepszy?

W swoim pierwszym felietonie dla Fotopolis postanowiłem zająć się odpowiedzią na pytanie, które przyszło mi do głowy, kiedy ostatnio przeglądałem swoje stare zdjęcia.

Mamy grudzień. Za oknem zazwyczaj szaro i brzydko. Późnojesienne deszcze skutecznie zniechęcają od wychodzenia z aparatem na dwór. Zawsze kiedy ogarnia mnie melancholia sięgam po wglądówki ze starych negatywów i sprawdzam, czy nie ma na nich jakichś zapomnianych klatek, z których teraz mógłbym zrobić nowe odbitki. Rzadko mam tyle czasu, co ostatnio - po raz pierwszy od dawna dotarłem w ten sposób do swoich najstarszych filmów mających ponad 20 lat. I ze zdziwieniem odkryłem, że jest na nich pełno świetnych zdjęć. Dużo więcej niż na wglądówkach współczesnych. Dlaczego? Przecież teraz mam lepszy aparat, więcej doświadczenia, podróżuję w ciekawsze miejsca, widziałem więcej ciekawych zdjęć. Powinienem przecież być lepszym fotografem.

Pierwszym moim aparatem była radziecka Vilia (wymieniam nazwę, bo trudno mówić o kryptoreklamie: nie ma już nawet na świecie kraju, gdzie ją wyprodukowano). Ostrość ustawiana na oko według orientacyjnej skali na obiektywie, ekspozycja ustawiana na oko w oparciu o symbole słoneczka i chmurki. Każdy z kompaktów, jakie dzisiejsze dzieci dostają na komunię, ma większe możliwości. Nie wspominam nawet, że był to aparat na film... A klasyczne filmy srebrowe były wtedy niezbyt tolerancyjne i jak na kieszeń 14-stolatka - drogie. Kiedy kupiłem ręczny światłomierz marki Leningrad, poczułem się profesjonalistą. Zaś pierwszy Zenit z możliwością wymiany stałoogniskowych obiektywów był wręcz rewolucją.

Filmy musiałem potem wywołać i zrobić z nich stykówki. Z wybranych klatek wykonywałem potem odbitki w normalnej ciemni. Normalnej o tyle, o ile - zimą było w niej 9 stopni. Dzisiaj najczęściej fotografuję lustrzanką cyfrową. Zoom umożliwia kadrowanie w ułamku sekundy. Duża czułość matrycy pozwala zrezygnować ze statywu. Zaś karta 8 GB oznacza, że mogę fotografować do woli, nie ogranicza mnie bowiem 36-klatkowy film. Zaś pomiar światła przez obiektyw i automatyka ostrości to już oczywistość a nie funkcje dodatkowe. Po przyjściu do domu zgrywam zdjęcia na komputer, et voilá. Na dużym monitorze mogę wygodnie ocenić każdą klatkę, a te wybrane za pomocą drukarki wydrukować w kilka minut.

Wykonanie takiego zdjęcia "zajęłoby" dwie klatki filmu. Tymczasem wybrany plik jest jednym z 300, które wykonałem w tych okolicznościach cyfrówką.

Porównanie procedur wypada na korzyść nowoczesności. Otrzymanie poprawnego technicznie powiększenia jest teraz o niebo łatwiejsze niż kilka lat temu. Tyle że nie za bardzo jest co powiększać. Spośród tysięcy zdjęć jakie robię niewiele jest naprawdę dobrych. Często naciskam spust migawki licząc, że potem się coś wybierze. Niestety, każde ze zdjęć jest w pewien sposób nieudane. Albo kadr nie ten, albo ostrość nie tu, albo za jasne, albo za ciemne. Kiedyś, żeby zrobić zdjęcie musiałem rozłożyć statyw (moje ulubione filmy miały niską czułość), zmierzyć światło, ustawić ostrość, wybrać filtr. Poza tym liczyłem liczbę klatek na filmie, starając się go oszczędzać. W związku z tym, zanim nacisnąłem spust migawki, nad każdym zdjęciem zastanawiałem się dobrych kilka minut. Stałoogniskowe obiektywy wymagały przenoszenia całego statywu z aparatem, pozwalając jednocześnie na zmianę perspektywy, której pozbawiają nas zoomy. Jeśli czułem, że zdjęcie nie będzie dobre - nie robiłem go. I w ten sposób na jednym filmie miałem kiedyś kilka klatek, które powiększałem na wystawę. Teraz powiększam jedno zdjęcie z tysiąca.

Od ponad dziesięciu lat uczę fotografii, od sześciu lat zajmuję się techniką fotograficzną w "Pozytywie". I widzę, że podobne problemy to nie tylko moja przypadłość. Podstawowym problemem, z jakim boryka się współczesna fotografia, jest powszechny brak koncentracji. W relacji z tegorocznej Photokiny redaktorzy Fotopolis napisali, że jednym z najbardziej widocznych w Kolonii trendów był powrót zainteresowania zdjęciem jako takim. Cytując relację: "Klienci zdają się mówić firmom fotograficznym 'OK, przeszliśmy rewolucję cyfrową, mamy po 10 megapikseli w aparatach, a teraz zróbcie coś, żeby nasze zdjęcia były tak samo dobre jak przedtem'. Wielu producentów to rozumie". Moim zdaniem producenci jeszcze tego nie rozumieją. Nie są przecież zainteresowani tym, żebyśmy robili lepsze zdjęcia, ale tym, żebyśmy kupowali ich nowe produkty.

Dlatego na rynku będą się pojawiać aparaty z większymi matrycami i coraz większe, szybsze karty pamięci. Zachęceni reklamami będziemy je kupować, by z każdym kolejnym ułatwieniem robić coraz więcej coraz słabszych zdjęć. Gorszy pieniądz wypiera lepszy pieniądz - prawo to obowiązuje nie tylko w ekonomii. Technologie w rodzaju systemów rozpoznawania twarzy całkowicie zwalniają początkujących od myślenia. A jak wiadomo, nieużywany organ zanika. Jeśli więc nie będziemy ćwiczyć szarych komórek, możemy przestać liczyć na lepsze zdjęcia. Zostaną nam jedynie do dyspozycji duże karty pamięci. I o tym w zasadzie był dzisiejszy felieton. Zanim zmienimy sprzęt na 'lepszy', zastanówmy się, czy rzeczywiście umiemy wykorzystać jego możliwości.

W dawnych czasach, w USA, Immogen Cunningham prowadziła mistrzowskie warsztaty fotograficzne, na które uczęszczało wielu słynnych później fotografików. W ich zgodnej opinii najtrudniejsze ćwiczenie polegało na tym, aby wyjść z domu i zrobić jedno ciekawe zdjęcie. Dozwolone było zabranie jednego aparatu, jednego obiektywu (w tamtych czasach nie produkowano jeszcze zoomów!) i jednego arkusza filmu (mowa bowiem o epoce, w której królowały błony cięte formatu 4x5 cali). To zdjęcie musiało być dobre zanim naciśnięto spust migawki. Po prostu trzeba się było nad nim dobrze zastanowić. Jeśli więc chcemy, żeby nasze szare komórki nie zanikły i żeby powstawały miedzy nimi nowe synapsy (co ponoć świadczy o rozwoju mózgu i o inteligencji) spróbujmy powtórzyć to ćwiczenie. Nie będzie nam do tego potrzebna karta 8 GB..

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły