Fotograf niedzielny - Jak wywołuję Kodaka Tri-X w D-76 1+1

Autor: Łukasz Kacperczyk

19 Marzec 2006
Artykuł na: 9-16 minut
Nasz czytelnik Maciek Mechoński ("Mechon" na Forum Fotopolis) poprosił Mike'a o zdradzenie swojej formuły na wywoływanie jego ulubionego Tri-X-a w D-76. Marcowy felieton to wyczerpująca odpowiedź felietonisty. Dziękujemy za tak aktywny odbiór "Fotografa niedzielnego" i prosimy o jeszcze! :-)

Naświetlam Tri-X-a 400 (znanego też jako TX) na E.I. 200, żeby zadbać o cienie. Lekko prześwietlony negatyw nigdy nie sprawia problemów, podczas gdy nawet delikatnie niedoświetlony - tak. Jednym ze sposobów stosowania tej reguły, kiedy korzystamy ze światłomierza wbudowanego w aparat, jest ustawienie czułości na E.I. 100 w mocnym, kontrastowym świetle, E.I. 400 w słabym świetle rozproszonym, a E.I. 200 we wszystkich innych sytuacjach. W ten sposób zapewnimy odpowiednie naświetlenie cieni w każdych warunkach oświetleniowych, a sposób wywołania pozwoli osiągnąć negatywy o odpowiedniej rozpiętości tonalnej.

Używam 5-szpulowego koreksu marki Kindermann (o pojemności ok. litra), ale wykorzystuję tylko trzy szpulki z filmem naraz. Dwie puste umieszczam w górnej części pojemnika, żeby pozostałe zbytnio się nie ruszały. Biorę 0,8 l D-76 i rozpuszczam w wodzie w stosunku 1 do 1, czyli jedną część koncentratu wywoływacza w jednej części wody. (A propos - mój nick na niektórych forach dyskusyjnych i na eBayu to "TXinD76121". Teraz już wiecie dlaczego!). Nie trzeba koniecznie używać wody destylowanej, ponieważ wysokie pH wywoływacza wyreguluje pH całego roztworu. Zazwyczaj kranówka nadaje się do ciemni, jeśli tylko można ją pić. Każda woda zdatna do picia może być, chyba że ma za dużo żelaza lub minerałów (zostawiają ślady na wannach i umywalkach).

Wywołuję tylko trzy rolki filmu w 5-szpulowym koreksie, żeby nie pracować na zużytej chemii. Akurat w przypadku D-76 nie jest to takie ważne, ale trzeba o tym pamiętać, jeśli używamy Rodinala lub innych wywoływaczy, które się bardzo rozcieńcza. Jeśli nie zadbamy, żeby chemia była świeża, wydłużony czas wywołania nie będzie miał wpływu na rezultaty.

Używam 0,8 l wywoływacza w litrowym pojemniku, żeby zostawić miejsce dla odpowiedniej ilości powietrza. Badania, którym ufam, wykazały, że w ten sposób łatwiej uniknąć negatywnych skutków nierównego mieszania.

Wywołuję w temperaturze 20° C. Żeby ją utrzymać, korzystam z dwóch termometrów tarczowych i plastikowej miednicy z wodą o określonej temperaturze. Latem zazwyczaj wystarczy 19° C, żeby chemia w butelkach i koreksie miała 20° C. Zimą woda może mieć 20° C.

W celu zachowania stałej temperatury po prostu dolewam do miednicy ciepłej lub zimnej wody - w zależności od potrzeby. Żeby zawsze mieć pod ręką wystarczającą ilość zimnej wody, trzymam w lodówce pełny czterolitrowy baniak.

Moje mieszanie wygląda tak: przewracam koreks do góry nogami i z powrotem, i kręcę szpulkami przez dwie sekundy. Podczas każdego cyklu powtarzam tę procedurę pięciokrotnie, więc mieszam przez 10 sekund na minutę.

Mały obrazek wywołuję 8,5 minuty, średni format 9,5 minuty. Kiedy wylewam wywoływacz (używam go tylko raz), zapisuję jego temperaturę. Dzięki temu w razie czego zawsze wiem, czy kąpiel wodna jest za ciepła, czy za zimna.

Jako kąpieli przerywającej używam zwykłej wody - przez minutę.

Następnie utrwalam i płuczę film. Większości utrwalaczy można używać wielokrotnie - trzeba tylko sprawdzić wydajność podaną na etykiecie. Współczesne filmy zazwyczaj nie wymagają utrwalaczy garbujących, ale można z nich korzystać pod warunkiem, że użyjemy potem zwilżacza. Ja najpierw płuczę film przez parę minut pod bieżącą wodą, a potem zanurzam na minutę w roztworze Hypo-Clear lub czegoś podobnego. Można go bardzo tanio przygotować samodzielnie, tak ja to robię - wystarczy czubata łyżka stołowa siarczynu sodu rozpuszczona w litrze kranówki. Potem znów wstawiam film pod bieżącą wodę - na 6-8 minut. Woda nie powinna różnić się temperaturą od wywoływacza o więcej niż 5° C. Należy unikać męczenia filmu szybkimi zmianami temperatury, ponieważ mogą prowadzić do kurczenia się emulsji (objawia się to potem na odbitkach zwiększonym ziarnem zebranym w dużych skupiskach). Można płukać nawet w 27° C, jeśli tylko dochodzi się do tej temperatury stopniowo i powoli.

Jeśli mieszkacie w okolicy, w której wody jest mało lub jest droga, całkiem niezłe rezultaty można osiągnąć zastępując płukanie pod kranem kilkakrotnym napełnianiem koreksu i mieszaniem. Zmieniając wodę 6-8 razy co minutę, używając zwilżacza i stale mieszając wypłuczemy większość filmów równie dobrze, co pod bieżącą wodą.

Ostatni etap polega na moczeniu filmu przez minutę w destylowanej wodzie z kilkoma kroplami płynu LFN firmy Edwal. LFN to składnik powierzchniowo czynny. Zdaje się, że już go nie produkują (moja buteleczka wystarczy zapewne na kolejne dziesięciolecia), ale można kupić wiele innych zwilżaczy. Kiedy wieszam negatywy do wyschnięcia, niczym ich nie dotykam - ani palcami, ani żadną specjalną ściągaczką. Woda destylowana i zwilżacz wystarczają, żeby schły bez zacieków i kurzu. Jeśli nie macie destylowanej wody, pewnie lepiej przetrzeć film ściągaczką lub gąbką, ale wchodzicie wtedy na nieznane mi tereny, bo sam nigdy tego nie robiłem.

Najważniejsze to uświadomić sobie, co jest ważne, a co nie. Skład wywoływacza w zasadzie nie ma znaczenia, to samo dotyczy mieszania (czasu i przerw). Najważniejsza jest konsekwencja w poczynaniach, ponieważ konsekwencja to powtarzalność. Temperatura 20° C nie ma znaczenia - za standardową można wybrać sobie jakąkolwiek wartość z przedziału 18-24° C. Byle tylko jej się potem trzymać.

Jeśli wasze negatywy są zbyt gęste, skróćcie czas wywołania, zostawiając pozostałe etapy procedury w spokoju. Jeśli negatywy są za jasne ("cienkie"), wydłużcie wywołanie - nie zmieniając niczego innego. Docelowo "standardowy" negatyw powinien się dobrze odbijać na papierze o kontraście 2 jeśli mówimy o papierach stałogradacyjnych, a na papierach zmiennokontrastowych przy wykorzystaniu filtra nr 3.

Skąd różne wartości dla różnych papierów? Papier zmiennogradacyjny ma łagodniejszą krzywą przy wysokich kontrastach. Krzywa niektórych papierów zmiennokontrastowych przy niskich wartościach filtra i niskim kontraście (filtr żółty) jest dość ostra, przez co tonacja zdjęcia wygląda czasem dość dziwnie. Może się sprawdzić przy nielicznych "trudnych" negatywach, ale przy standardowych powinno się jej unikać.

Jeśli tylko macie ochotę i trochę czasu, bardzo łatwo i tanio jest samemu zrobić sobie D-76. Wystarczy zestaw dobrych przyrządów do odmierzania. Nie muszą być idealnie dokładne, ale zawsze trzeba używać tych samych. (Jestem przeciwnikiem mieszania narzędzi ciemniowych z kuchennymi. Ostrożność nikomu jeszcze nie zaszkodziła...).

Zacznijcie od ok. 700 ml wody o temperaturze ok. 52° C. Skrajna dokładność nie jest niezbędna.

Potem dodajcie szczyptę siarczynu sodu i dokładnie wymieszajcie. Dzięki temu metol łatwiej się rozpuści.

Następnie dodajcie (w poniższej kolejności) następne składniki, dokładnie mieszając i rozpuszczając je przed dosypaniem kolejnego:

- pół łyżeczki metolu (Kodak nazywa go "Elonem", ale to dokładnie to samo)

- 4 łyżki i jedną łyżeczkę siarczynu sodu

- półtorej łyżeczki hydrochinonu

- pół łyżeczki boraksu

Jak już wszystko się rozpuści, dolejcie tyle zimnej wody, żeby uzyskać litr roztworu.

Większość chemikaliów można dostać w miarę tanio, zwłaszcza jeśli kupujemy w dużych ilościach, więc najwięcej zaoszczędzimy, robiąc zakupy wspólnie z innymi fotografami. Metol i hydrochinon w końcu się zepsują, a starczają na dość długo, więc nie kupujcie zbyt wiele. Boraks też jest łatwo dostępny (wystarczy wpisać w Google "boraks" i "cena", przyp. tłum.). Pamiętajcie tylko, żeby nie brać takiego, który ma dodatki zapachowe. Jedno pudełko wystarczy na bardzo długo!

Nie mieszajcie zbyt gwałtownie, żeby uniknąć tworzenia bąbelków. Chcecie utrzymać rozpuszczające się cząsteczki w ruchu, ale nadmiar tlenu nie wpłynie dobrze na efekty. Krótko mówiąc - wyluzujcie. Powyższa formuła jest bardzo zbliżona do Kodaka D-76 i Ilforda ID-11, ale nie daje rezultatów identycznych z produktem dostępnym w sklepach. Komercyjne wersje zawierają dodatkowo konserwanty i kilka "tajemnych" składników. Zapewniam jednak, że jeśli zastosujecie się do moich wskazówek, powyższa receptura na pewno wam wystarczy.

Roztwór trzeba wlać do zakorkowanej butelki. Powinien odstać ok. 3 dni zanim go użyjecie (na początku będzie miał nieco zbyt mocne działanie). Można go potem przechowywać do 60 dni, jeśli naczynie jest pełne. Sam od lat używam tych samych półlitrowych butelek z plastikowymi nakrętkami. Dostałem je za darmo od zaprzyjaźnionego aptekarza. Niestety teraz większość aptek korzysta z plastikowych butelek. Te, w których przechowujemy koncentrat wywoływacza, powinny być szklane, ale nie muszą być brązowe. Ważne, żeby miały szczelne zamknięcie. Do butelek bez zakrętek w większości sklepów z wyposażeniem laboratoriów można dokupić gumowe korki. Niezależnie od tego, jakich butelek będziecie używać, pamiętajcie, żeby je wyraźnie opisać!

Bardzo łatwo stwierdzić, czy D-76 się zepsuł. Świeży roztwór jest niemal przezroczysty, ale z czasem (im dłuższy kontakt z tlenem) zaczyna nabierać żółto-brązowego zabarwienia. Dla mnie granica to kolor żółty. Zupełnie zepsuty D-76 jest ciemnobrązowy i okropnie śmierdzi.

Na przestrzeni lat przekonałem się, że rutyna to czasem dobra rzecz. Powyższe wskazówki mogą się początkowo wydawać dość skomplikowane, ale po kilku razach przestaną absorbować waszą uwagę. Jeśli przy każdym wywoływaniu filmu będziecie wykonywali te same czynności, po jakimś czasie wejdą wam one w krew i przestaną się wiązać ze stresem czy przyspieszonym biciem serca. Niewykluczone nawet, że zaczną przynosić odprężenie.

Pozdrowienia ze śnieżnego Wisconsin.

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com

Fotograficzny blog Mike'a:

The Online Photographer

Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw

Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com

Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły