„Decydujący moment” to bzdura. Czyli dlaczego warto studiować stykówki klasyków

Stykówki mają dziś ogromną wartość z kilku powodów. Nadają kontekst i pozwalają prześledzić proces „dochodzenia” do finalnego kadru. Pokazują też, że zazwyczaj istnieje również moment poprzedzający i następujący po tym, który zwykło się nazywać „decydującym”.

Skomentuj Kopiuj link
Posłuchaj
00:00

Temat pojawił się w zasadzie przypadkiem.

Podczas przerwy lunchowej kurtuazyjnie rozmawiam z Mike'em Chudleyem - brytyjskim fotografem ulicznym, również zaproszonym na konferencję. Zwyczajowym rytuałem oglądamy i komplementujemy swoje aparaty. On zgodnie z etykietą przyznaje, że czasem przydałby mu się autofocus jak w modelu Q3, ja również trzymając się dyplomatycznej agendy, że „M-ka” to jest faktycznie „coś zupełnie innego”. Po chwili wychodzi na jaw, że obaj nadal fotografujemy na filmie, i to na szczęście otwiera drzwi do nieco bardziej interesującej konwersacji.

Zwykłe utyskiwanie na szalone ceny negatywów zaprowadziło nas w ciekawe rejony. Rozmawiamy o stylu pracy, o tym, że cyfrą strzelamy na ulicy jak opętani, analogiem natomiast mierzymy, kadrujemy, wyczekujemy. Przyznajemy zgodnie, że często, nie do końca pewni danej sytuacji, decydujemy się jednak NIE nacisnąć spustu. Bo każda klatka kosztuje, a film to przecież dopiero początek – z wywołaniem i przyzwoitym skanem dobijemy bez wysiłku do 100 zł za rolkę. Wspominamy czasy Kodaka za mniej niż 20 zł i to jaki komfort mieli niegdyś pionierzy analogowego „streeta”.

Tehuantepec, Meksyk, 1985. Fot. Alex Webb / Magnum Photos

„Kojarzysz na pewno to zdjęcie Alexa Webba” - mówi Mike, a ja przytakuję, bo chłopiec kręcący piłkę na palcu to jeden z klasyków fotografii ulicznej. „Widziałem stykówkę z tej sytuacji – Alex wystrzelał prawie dwie rolki, żeby zrobić to jedno ujęcie! (...) Przyznasz, że to ciekawe w kontekście tego całego gadania o decydującym momencie”. Uśmiechamy się porozumiewawczo i wracamy na dalszą część prezentacji.

Ta rozmowa wróciła jednak do mnie kilka dni później, gdy szukając innej książki, natrafiłem na wydany jeszcze w 2009 roku, popularny kiedyś album „The Contact Sheet” (Wydawnictwo AMMO). Zebrano tam stykówki ponad 40 fotografów, a wśród nich są takie nazwiska jak Eliott Erwitt, Saul Leiter czy Martin Parr. Kartkuję po raz pierwszy od wielu lat uśmiechając się znów pod nosem.

Te stykówki to dowodówki. To zapis całych rolek, naświetlonych by mogło powstać to jedno, kultowe dziś zdjęcie – jak słynna Nomadka Dorothea Lange, pieski Eliotta Erwitta czy francuski pocałunek Roberta Doisneau – cykl zdjęć wykonanych w 1950 na zlecenie Magazynu LIFE (zdjęcie było ustawione, choć modele byli naturszczykami - parą wypatrzoną przez fotografa przed szkołą, do której uczęszczali. Można więc powiedzieć, że Doisneau był pionierem street-castingu).

Mnóstwo stykówek bez problemu znajdziemy dziś też w Internecie. Agencja Magnum prezentowała je na wystawach a także we własnej książce „Magnum Contac Sheets”, uchylając drzwi do kuchni pracy takich fotografów jak Rene Burri, Jonas Bendiksen czy sam autor konceptu „decydującego momentu”, Henri Carier-Bresson.

Spójrzmy na przykład na słynne zdjęcia dzieci bawiących się w ruinach budynku w Sewilli z 1933 r. Poszarpane cegły tworzą piękną ramę a linie murów kierują uwagę ku chłopcu w głębi kadru. Dynamiczne rozmieszczenie postaci - dzieci patrzących prosto w obiektyw (na nas odbiorców), i chłopca przeskakującego przez wyrwę, jakby wyskakiwał ze zdjęcia, co buduje poczucie ruchu w martwej przestrzeni ruin. Zestawienie symetrii murów, zabawy oraz kontrast surowej architektury z niewinnością dzieciaków sprawiają, że obraz nabiera wyjątkowej siły.

Stykówka pokazuje cały proces dochodzenia Cartier-Bressona do tego jednego, słynnego ujęcia. Widać, że już od pierwszej klatki fotograf dostrzegł potencjał sceny. Stopniowo zmieniał pozycję, zatrzymał się też na portrecie chłopca w kapeluszu, by następnie wrócić do szerszej kompozycji. Na kolejnych klatkach pojawia się chłopiec o kulach, który przyciągnął jego uwagę i któremu poświęcił wiele zdjęć. Na stykówce widzimy, które kadry Cartier-Bresson zakreślił jako najlepsze - m.in. pierwsze i czwarte, przy czym to właśnie czwarte trafiło do kanonu.

Nowy Jork, 1946 r. Fot. Eliott Erwitt / Magnum Photos

Stykówki mają dziś ogromną wartość z kilku powodów. Po pierwsze nadają kontekst tym pojedynczym fotografiom. Po drugie, pozwalają prześledzić proces „dochodzenia” do tego finalnego kadru. Fotograf jest jak kompozytor, który długo próbuje i szuka pośród wielu podobnych nut i tonów, aż melodia wreszcie zabrzmi właściwie. Wykonuje często naprawdę wiele zdjęć, aż obraz wyda mu się silny i harmonijny.

Rosja, 2000 r. Fot. Jonas Bendiksen / Magnum Photos

Po trzecie, i co najważniejsze w kontekście tego tekstu, stykówki pokazują, że istnieją też klatki poprzedzające i następujące to zapamiętane na zawsze zdjęcie, uchwycone, jak często nam się wydaje w owym „decydującym momencie”. I które, niczym wycięte ujęcia z końcowego montażu zazwyczaj nie trafiają nigdy przed oczy widzów. 

 Nie odbierając nic nestorom fotografii ulicznej, myślę, że warto mówić o tym, że romantyzowany dzisiaj „decydujący moment”, rozumiany często jako wyczekany, niepowtarzalny "złoty strzał" to piękny koncept ale też czysta ułuda. Również autor zdjęcia, które stało się pretekstem do tego tekstu, w jednym z wywiadów przypomina, że fotografia uliczna, to w 99% procentach niepowodzenia.

Nie bądźcie więc dla siebie zbyt surowi.

Komentarze
logo logo
Magazyny
Zamów