Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.

"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

20 Wrzesień 2024
Artykuł na: 17-22 minuty

Jakie miejsce w tym co do tej pory robiłeś zajmuje seria, którą zrealizowałeś podczas rezydencji w ramach festiwalu „W Ramach Sopotu”?

Ważne. Prawdopodobnie jestem dziś w momencie największego rozkroku pomiędzy pracą komercyjną i autorską, przy czym wskakując w pracę zawodową 35 lat temu, zawsze starałem się, żeby ona też była autorska. Oczywiście to nie zawsze się udawało.Niestety na naszym rynku komercyjnych i równocześnie autorskich rzeczy jest mało, więc staram się dodać mojego charakteru czy stylu do różnych projektów.

Tęsknię do pracy wyłącznie nie podyktowanej czyimś zamówieniem. Przez ponad trzy dekady pracy zawodowej zawsze udawało mi się robić coś zupełnie z nią niezwiązanego, choćby materiał w Sudanie. Gdy zajmowałem się modą, pilnowałem, żeby to nie była tylko „ładna pani na ładnym tle” czyli dokumentacja kolekcji. Chciałem tworzyć coś, co będzie opowieścią, co będzie wzbudzało emocje, refleksję i powodowało, że ludzie będą lubili do tego wracać, zatrzymywać się przy moich zdjęciach.

 

Jacek Poremba, Fot. Łukasz Sokół

Jednak rynek bardzo się zmienił. Było nas może pięciu, gdy zaczynałem, teraz nawet trudno byłoby zliczyć. W latach 90. robiłem 3 sesje tygodniowo dla magazynów kolorowych, dziś prasa jest w zaniku. Moje zdjęcia przestały pasować do rynku, portrety które robię okazują się niekomercyjne. Byłem w lipcu pod Lyonem na wystawie Nadava Kandera, jednego z najbardziej komercyjnych portrecistów. Ciekawe, że jego zdjęcia równocześnie funkcjonują w prasie, w muzeach i kolekcjach.

Zawsze traktowałem fotografię jako medium, które nie służy mi do rejestracji rzeczywistości zewnętrznej, a raczej do powiedzenia tego, co mam w sobie. Przez nieśmiałość bałem się pokazywać rzeczy autorskie, wydawały mi się banalne i nijakie, więc leżały w kopertach z negatywami, a później na dyskach. Świadomość upływu czasu spowodowała, że postanowiłem przestać się krygować. Byłem szczęśliwy, gdy Maciej Stępiński, główny kurator festiwalu, który zna moje niekomercyjne prace, zaproponował mi rezydencję w Sopocie.

Kasia Kowalska, Fot. Jacek Poremba

Miałeś okazję wyjść z ramy

Mogłem sobie pozwolić na osobiste poszukiwania w przestrzeni i na ingerencję geometryczną niezwiązaną z człowiekiem. Ale nie tylko. Wiadomo, że pewne rzeczy powstają w życiu pod wpływem tego, co akurat w nim się dzieje. Podczas kwietniowej rezydencji byłem w dość trudnym momencie życia. Trudnym osobiście, ale i zawodowo.

Jechałem do Sopotu kompletnie nie wiedząc, co powstanie. Rezydencja trwa 10 dni, to krótko. Ale też nie ma przymusu, że miasto ma być pokazane wprost. Zresztą w moim przypadku byłoby to niemożliwe. Unikam wielkich skupisk ludzkich, w ogóle nie przychodzi mi do głowy, aby fotografować w popularnych miejscach. Tym bardziej było dla mnie trudne, żeby coś zrobić.

Fot. Jacek Poremba, Północ, rezydencja FFWRS

Aż wybraliśmy się na spacer z Tobą i Łukaszem, podczas którego miały powstać zdjęcia do gazety festiwalowej. I tak trafiliśmy do miejsc jak z filmu „Śmierć w Wenecji”, gdzie podchwyciłem pewien rodzaj emocji, nastroju i poszło. W Sopocie skupiłem się na wyrażeniu siebie w tym konkretnym momencie życia. I ta wolność była cudowna.

To był impuls?

Kładę bardzo duży nacisk na intuicję. Lubię w ten sposób czytać sztukę. Często jest to wbrew sugestiom krytyków, słynnego „co artysta chciał przez to powiedzieć”. Wielokrotnie byłem zdziwiony interpretacją moich zdjęć. Naprawdę? To chciałem powiedzieć? - łapałem się za głowę.

Kluczem do cyklu, który powstał w Sopocie jest mój bardzo silny związek z naturą. Szukałem w niej nastroju nostalgii, smutku, odchodzenia. Sporadycznie tytułuję zdjęcia, wydaje mi się, że to bardzo ogranicza wolność interpretacji. Niech każdy odczyta te fotografie na swój sposób. Ja szukam w sztuce czegoś, co mnie tak porusza, że aż wywraca flaki.

Jacek Poremba, Fot. Łukasz Sokół

Sopocki projekt jest bezludny

Lubię poruszać się w przestrzeniach bez ludzi. Z Sudanu przywiozłem sporo portretów, ale też krajobrazów. W jednym i drugim szukam podobnych rzeczy: energii, niepokoju, czegoś intrygującego. Nie planowałem wkładać człowieka w fotografie z Sopotu, choć trochę włożyłem.

Tylko kawałek

Dla spostrzegawczych. Próbowałem to kiedyś zrobić w modzie, zamiast pokazywać ciuch w całości na modelce, zrobiłem ujęcie z ledwo widocznym mankietem. Niestety na taką alternatywną opowieść mogą sobie pozwolić jedynie duże marki, mniejsze chcą klasyczny katalog z tym samym ujęciem całej sylwetki na każdej stronie.

 

Fot. Jacek Poremba, Północ, rezydencja FFWRS

Wrócił do Ciebie pomysł sprzed lat?

Poszukiwania geometryczne, umieszczanie figur i czerwonych pasków na zdjęciach kręciły mnie odkąd pamiętam, ale nigdzie tego nie wykorzystywałem. I teraz zacząłem się tym bawić, nabrałem odwagi, żeby to robić. Ucieszyłem się, że zaczęło mi się w głowie kotłować, mimo że zbliżam się do sześćdziesiątki. Może z nadmiaru tych poszukiwań zapragnąłem dotknąć też innych materii i zobaczyć, jak w nich się sprawdzam.

Od czego zacząłeś?

Często porównywałem aparat fotograficzny do pędzla, choć nigdy nie malowałem. Na pewno gdybym to potrafił, nie robiłbym zdjęć. Tak się składa, że będę teraz mieszkał drzwi w drzwi z panią, która uczyła mnie rysowania. Więc wracam do tego tematu i szkicuję. Mówiłem też, że gdybym umiał wydobyć jeden poprawny dźwięk, zajmowałbym się muzyką. Mam dużą wrażliwość muzyczną, tyle że jestem naprawdę głuchy. Muzyka zawsze była w moim życiu, było jej dużo, skrajnie różnej.

Grasz?

Usiadłem do garagebandu i zacząłem się nim bawić, dokładnie jak aparatem, 35 lat temu. Składam dźwięki, graniem tego bym nie nazwał. Kiedyś niewiele wiedziałem o robieniu zdjęć, ani gdzie patrzeć, ani jak wywołać negatyw. Było w tym dużo intuicji, przypadku. Teraz podobnie szukam dźwięków. I okazuje się, że z wiekiem wolę, gdy jest ciszej, coraz mniej dźwięków potrzebuję.

Jerzy Pilch, Fot. Jacek Poremba

Jazz?

Raczej klasyka na styku z jazzem. Kiedyś wstydziłbym się pokazać to komukolwiek, a teraz pytam o zdanie znajomych muzyków. Rojek posłuchał i mówi: świetne, rób to! Oczywiście marzę, żeby opanować to medium, myślę, że gdybym poświęcił na to czas, to kto wie. Z drugiej strony kilka osób poradziło mi, żebym zbytnio nie rozkminiał tematu, bo stracę frajdę. Pewnie mają rację.

Czego jeszcze próbujesz?

Rzeźby, pisania, reżyserka chodzi mi po głowie. Choć reżyserowanie wiąże się z odwagą, jest o byciu pewnym siebie i byciu przekonanym, że to, co mówisz do drugiej osoby, to jest to, co chcesz zrealizować. Bardzo trudno mi to przychodzi. Trochę nauczyłem się tego podczas sesji, ale nie na taką skalę oczywiście.

Podejrzewałam, że zwykle masz plan na zdjęcie, zanim rozpoczynasz pracę w studiu. Do Sopotu przyjechałeś bez konkretnego pomysłu. Powiedziałeś wcześniej, że jesteś otwarty na przypadek.

Nigdy nie tworzyłem storyboardów, nawet do projektów komercyjnych. Pomijam oczywiście zdjęcia reklamowe, gdzie opieram się na szkicu przygotowanym przez agencję. Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się. Chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo i nie. Ostatnio w tym samym studiu robiłem dwie różne sesje. Jedna poszła świetnie, po drugiej myślałem, że nadszedł mój koniec. Nie byłem w stanie przebić się do bohatera. Pokonał mnie.

Kasia Piszek Fot. Jacek Poremba

I obwiniałaś siebie?

Obwiniałem siebie. Wydawało mi się, że lata pracy w studio nauczyły mnie pracować z każdym, że przychodzi mi to z łatwością. Tymczasem pojawił się przede mną człowiek, który postawił mnóstwo granic. Nic nie mogłem z tym zrobić. Próbowałem nadrobić to formalnie, robiąc coś wokół tej figury ludzkiej. W drugim przypadku już przy wejściu był wielki wybuch, dużo gadania. Wiedziałem, że z tym człowiekiem zrobię wszystko, włożę mu do ręki co tylko zechcę, położę na ziemi, itd. Naprawdę niewiele sesji miałem wcześniej wymyślonych, a jeśli tak było, to w studio tyle się działo, że finał był kompletnie inny.

Powiedziałeś, co dla wielu może być zaskakujące, że kiedyś byłeś nieśmiały. Coś się zmieniło?

Do tego stopnia byłem nieśmiały, że podczas sesji w ogóle się nie odzywałem. Czerwieniłem się na każde spojrzenie. Myślałem, że nie mam nic do powiedzenia, nie mówiłem więc nic. Coś drgnęło dopiero gdy zacząłem robić dużo portretów. Fotografia to jedna z niewielu prac na świecie, która daje możliwość poznania tak wielu różnych ludzi w tak krótkim czasie. Myśląc o portrecie nie wyobrażałem sobie, żeby przedmiotowo traktować osobę, która staje przede mną. Muszę wejść z nią w relację, nie wejdę milcząc - kombinowałem.

W ciszy tylko z niewieloma osobami mogę się połączyć. Jest to możliwe, wierzę w to. No ale to już jest level naprawdę wysoki. Więc zacząłem gadać. I teraz mam wrażenie, że za dużo gadam. Fotografia mnie sterapeutyzowała. Chłonę światy różnych ludzi i nie zostaję z niczym. Od każdego człowieka spotkanego na zdjęciach coś biorę. Mniej lub więcej. Z niektórymi zostaję bardzo blisko i przyjaźnię się do dziś.

Artur Rojek, Fot.Jacek Poremba

Artur Rojek, Fot.Jacek Poremba

„Wybuch”- tak nazywasz wyjątkowe spotkania. Dużo ich było?

Mnóstwo! O Korze opowiadałem już wiele razy, podobnie o Rojku. Nasi synowie grają teraz w jednym zespole. Od razu pokochaliśmy się z Jurkiem Pilchem. Przy pierwszym spotkaniu nazwałem go „starym bykiem”, odleciał jak to usłyszał i tak już witałem się z nim do końca. Są też bardzo magiczne spotkania, gdzie na sesję przychodzą idole mojej młodości, bogowie tacy jak np. Tomek Lipiński.

Serią wybuchów jest praca z „Ruchem Muzycznym”, czasopismem poświęconym muzyce klasycznej, założonym w 1945 roku. Wskoczyłem tam prosto ze świata mainstreamu, sztucznego blichtru magazynów kolorowych, od którego trochę stroniłem. Trafiłem do świata gigantów muzycznych, o których nie mówi się na pierwszych stronach gazet. Sesje często odbywały się w domach, studiach nagrań. 

Mogę zrobić zdjęcie w naturalnej przestrzeni bohaterów, równocześnie nie wiem, co mnie tam spotka. Kompletna przygoda. Mam możliwość stworzenia opowieści o człowieku, jego energii, otoczeniu, czyli to co lubię najbardziej. Kreacja a nie rejestracja.

Ruch Muzyczny, Teoniki, Fot. Jacek Poremba

Wielki wybuch nastąpił podczas zdjęć u Pani Teresy Chylińskiej, najwybitniejszej na świecie specjalistki od Szymanowskiego. Pani Teresa jest już dobrze po 90., wpadałem do niej na herbatkę w Krakowie, przywoziłem pomarańcze z Sycylii, wymienialiśmy książki.

Aż zaczęła się między nami korespondencja mailowa, której forma nie miała nic wspólnego z dzisiejszą komunikacją przez internet. Raczej przypominała styl listów sprzed stu lat. Język którym posługuje się Pani Teresa, szyk zdań, słownictwo, to coś pięknego. Wzruszam się przy każdym jej liście, czasem ryczę, jak teraz gdy zaczynam o tym opowiadać. Natychmiast podjąłem wyzwanie i sam bawię się językiem. Polubiłem pisanie, teraz przychodzi mi to z większą łatwością niż kiedyś.

Teresa Chylińska, dla Ruchu Muzycznego, fot. Jacek Poremba

Próbowanie kolejnych rzeczy wiąże się z kryzysem, o którym wspomniałeś na początku naszej rozmowy?

I tak i nie. Fotografia dużo mi dała, pozwoliła uwierzyć w siebie. Ale na co dzień nie chodzę z aparatem. Jeśli mam go przy sobie, to wyciągam sporadycznie. Powoduje to, że szukam w innych obszarach. Narzędzia nie mają dla mnie znaczenia, powtarzam często, że zdjęcia nie robi aparat, tylko głowa. Wydawało mi się, że nie nadaję się do malowania, czy komponowania muzyki. Byłem tego ciekawy, ale nie miałem odwagi sprawdzić. Teraz poza ciekawością przyszła odwaga.

Jesteś w stanie przekazać podobne emocje za pomocą różnych mediów?

Czasami medium narzuca już jakieś emocje. W przypadku składania dźwięków efekt końcowy jest wynikiem tego, czego nie umiem, a nie tego co potrafię robić. I to jest fajne. Zwykle tak mam, że bardzo lubię swoje prace zaraz po ich wykonaniu, potem emocje szybko opadają, aż dochodzę do ich znielubienia, zwątpienia i schowania do szuflady. W Sopocie było podobnie, ale poczułem, że chcę te dzieci wypuścić w świat, cokolwiek się zdarzy. Ten brak obciążenia strachem był uwalniający.

Że świat się nie zawali jak tym razem nie zrobisz czegoś na 150 procent?

Dokładnie tak! Więc mam nadzieję, że to pozwoli mi się otworzyć na inne rzeczy, że z większą łatwością będę mógł je wypuszczać z siebie. Bo, też o to chodzi. Co z tego, że ja sobie coś wymyślę, gdy to zostanie tylko w mojej głowie?

Dziękuję za rozmowę

To już ostatni weekend Festiwalu Fotograficznego “W Ramach Sopotu”, prace rezydentów: Jacka Poremby, Antoniny Gugały i Sary Ahde, można obejrzeć w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Więcej o festiwalu

Jacek Poremba, Fot. Łukasz Sokół

Jacek Poremba (ur. 1966) – fotograf, specjalizuje się w portrecie, fotografii modowej i reklamowej. Pracował dla najważniejszych polskich magazynów, takich jak „Viva”, „Uroda”, „Pani”, „Gala”, „Cosmopolitan”, „Twój Styl” i „Marie Claire”. Przez wiele lat fotografował Korę Jackowską, tworząc jej wyjątkowy wizerunek w prasie. Współpracował również z takimi gwiazdami, jak Aneta Lipnicka, Katarzyna Figura, Katarzyna Nosowska, Justyna Steczkowska czy Robert Lewandowski. Do najbardziej pamiętanych sesji należą te z Agatą Buzek, Kubą Wojewódzkim, Korą, Arturem Rojkiem i Markiem Edelmanem. W jego portfolio znajdują się także zdjęcia Juliette Binoche, Sharon Stone, Dalajlamy oraz Johna Malkovicha.

Autor wielu kultowych okładek płyt. Jako jeden z pierwszych w Polsce tworzył oryginalne kampanie dla dużych marek i projektantów. Fotografował kolekcje ubrań, tworzył oryginalne katalogi i sesje modowe, współpracował z Operą Narodową, wykonując fotografie wykorzystywane na plakaty dla takich reżyserów, jak Mariusz Treliński i Krzysztof Warlikowski.

W 2001 roku podczas podróży do Sudanu rozpoczął realizację autorskich projektów opartych na pejzażach i portretach, które kontynuuje do dziś.

Skopiuj link

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

Fotoedytorka, edukatorka, autorka tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w "Gazecie Wyborczej", w tym 6 lat jako  szefowa działu foto "Gazety Wyborczej" i Agencji Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, Europejskiej Akademii Fotografii oraz Muzealniczych Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Inicjatorka Konkursu im.Krzysztofa Millera na najlepszy materiał fotograficzny roku. Szczęśliwa żona i mama, niepoprawna optymistka.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Kuba Dąbrowski: "Widzę to, onieśmiela mnie to, imponuje mi, ale nie porusza żadnej struny. Chyba wszyscy czujemy dziś przesyt"
Kuba Dąbrowski: "Widzę to, onieśmiela mnie to, imponuje mi, ale nie porusza żadnej struny. Chyba...
O byciu turystą we własnym kraju, zachowaniu autentyczności w świecie wizualnych kreacji, a także social mediach i wpływie Instagrama na branżę rozmawiamy z fotografem i socjologiem Kubą...
33
Sarah Moon: Przypadek prowokuje zaskoczenie i potrzebę naciśnięcia migawki. Eksperymentowanie to pozwolenie sobie na porażkę
Sarah Moon: Przypadek prowokuje zaskoczenie i potrzebę naciśnięcia migawki. Eksperymentowanie to...
W świecie zdominowanym niegdyś przez męskich fotografów mody, Sarah Moon znalazła własną, niepowtarzalną ścieżkę. Artystka mówi o twórczym wypaleniu, roli przypadku oraz fascynacji analogową...
18