Klavdij Sluban "Tamte brzegi"

Do połowy maja w warszawskiej Yours Gallery można oglądać wystawę "Tamte brzegi" francuskiego fotografa Klavdija Slubana. Zamieszczamy wywiad z autorem, z którym rozmawialiśmy o zimie, pornografizacji fotografii i znaczeniu "pustych chwil". Zapraszamy.

Autor: Łukasz Kacperczyk

28 Kwiecień 2006
Artykuł na: 17-22 minuty

Fotopolis: Jak ci się współpracowało z galerią przy tworzeniu ekspozycji? Słyszałem, że byłeś bardzo zadowolony układu zdjęć zaproponowanego przez Krzysztofa Miękusa, kuratora wystawy.

Klavdij Sluban: Świetnie mi się z nim pracowało. Przestawiliśmy zaledwie kilka fotografii. Poznaliśmy się z Krzysztofem w zeszłym roku, kiedy przyjechałem tu robić zdjęcia. Mam słoweńskie korzenie i potrafię się identyfikować z sytuacją w Polsce. Wiem, że na przykład Francuzom żyje się znacznie łatwiej. Tutaj trzeba się dużo bardziej starać, zwłaszcza jeśli chodzi o sztukę. Doceniam tę pracę. Nie jestem kolejnym amerykańskim turystą zainteresowanym jedynie ładnymi widoczkami.

Czy projekt "Tamte brzegi" jest skończony?

Nie. Przede wszystkim nie chcę go jeszcze kończyć, mimo że pracuję nad innymi projektami: o więzieniach dla małoletnich (zacząłem go 10 lat temu - został już nawet wydany w formie książki), do tego od 3 lat pracuję nad cyklem o Chinach. "Tamte brzegi" kontynuuję między innymi, dlatego że uwielbiam te okolice. Potrzebuję widoku śniegu i tęsknię za zimą. Lubię niskie temperatury. Poza tym nie byłem jeszcze w Niemczech. Prawdopodobnie wrócę też w kilka miejsc, które już odwiedziłem. Można chyba powiedzieć, że mam trzy czwarte materiału. Kiedy skończę? Jak nie będę już miał ochoty przyjeżdżać. Oczywiście da się zrobić 10 tys. zdjęć w jeden dzień, ale uważam, że na pięć lat 50 fotografii to dużo. Nie chodzi o to, że potrzebuję jeszcze, powiedzmy, 10 zdjęć, żeby dopełnić cykl. Jeśli uznam, że jakaś fotografia musi wejść do serii, odrzucę wcześniejszą. To nie jest arytmetyka - dwie podróże nie gwarantują zwiększenia cyklu o 20 zdjęć. Teraz mam ich ok 60, po następnych wyjazdach liczba się nie zmieni, ale będą to inne zdjęcia.

fot. Klavdij Sluban

Czy uważasz się za dokumentalistę?

To bardzo ważne pytanie. Czuję przywiązanie do rzeczywistości - nie jestem konceptualistą, nie fotografuję też w studio. Wszystko zaczyna się w rzeczywistości, ale efekt końcowy jest od niej bardzo oddalony. Nie uprawiam fotografii stricte dokumentalnej, ponieważ dokument to bardzo precyzyjny gatunek opierający się na temacie. Dla mnie temat nie ma znaczenia, liczy się osobiste spojrzenie. Zajmuję się fotografią autorską.

"Dokumentalność" zależy też od tego, co zamierza się rejestrować. W twoim można chyba powiedzieć, że dokumentujesz mentalny obraz Bałtyku.

No cóż, fotografia dokumentalna ma bardzo prostą definicję - przedstawia wydarzenie. Moje podejście jest dokładnie takie, jak je opisałeś - tworzę mentalny obraz pewnej rzeczywistości. Kiedy gazeta czy magazyn szukają zdjęć Bałtyku i widzą moje fotografię, mówią: "Nie, dziękujemy, spodziewaliśmy się czegoś innego". Nie jestem ilustratorem, więc automatycznie trafiam do kategorii "sztuka" - wystawiam w muzeach i galeriach, publikuję zdjęcia w magazynach o sztuce, a jeśli są to już czasopisma fotograficzne, muszą być wyjątkowe. Wolę to od świata reportażu. Nie uważam się za fotoreportera.

Stawiasz na subiektywność, nie obiektywność.

Właśnie. Powiedziałbym nawet, że im więcej się dzieje, tym mniej jestem zainteresowany. W naszych czasach fotografia stała się wszechobecna i wydawałoby się, że powinno się to wiązać z większym zrozumieniem medium, ze spojrzeniem, które weźmie pod uwagę jego historię. Spodziewałbym się podniesienia poziomu, lepszych kompozycji. Niestety jest odwrotnie. Im więcej zdjęć, tym niższa jakość. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia newsowe - są okropnie proste, jednopoziomowe, mają tylko powierzchnię. Ale to wszystko wina panującej kultury błyskawicznej konsumpcji. Tak jak wszystko, fotografia musi działać natychmiastowo, mieć prosty przekaz i nie skłaniać do refleksji. To nie dla mnie. Akceptuję, że widz może przejść obok moich zdjęć i nawet ich nie zauważyć - nie robią wrażenia na pierwszy rzut oka, nie o to chodzi.

Widz powinien być świadomy, że nie chodzi o odtworzenie rzeczywistości, a raczej o "poczucie" tej rzeczywistości. Zresztą jedyny sposób na umiejscowienie twoich fotografii, to przeczytanie podpisu pod zdjęciem. Tyle że ty ostatnio ich nie podpisujesz...

Ostatnio problemem stał się widz. Nastąpiła infantylizacja odbiorcy. Dziś to ktoś o mentalności dziecka, które na każdym kroku potrzebuje pomocy. Ja szukam jego przeciwieństwa, kogoś kto sam sobie poradzi. Jak powiedziałeś, teraz już nie podpisuję zdjęć. Oczywiście miejsca, które fotografuję zaczynają jako punkt w topografii danego kraju, ale kończą jako twory mojej wyobraźni. Nie zależy mi na identyfikacji poszczególnych fotografii, mówieniu: "to Polska, a to Petersburg". Wielu pisarzy pisze w pierwszej osobie, zaczynają swoje książki od "ja". Moje podejście jest podobne. Całkowita subiektywność i osobiste spojrzenie. Z drugiej jednak strony, dbam o możliwość zinterpretowania zdjęcia na podstawie bardziej "fotograficznych" śladów jak kompozycja, światło. Nie chodzi o tworzenie wewnętrznego świata mojej psyche, niedostępnego dla nikogo z zewnątrz.

Jednak niełatwo wejść do twojego świata. Na pewno nie uda się to niedouczonemu odbiorcy, który szuka mocnej pointy.

To trochę jak z muzyką w radiu. Włączasz odbiornik i słyszysz głupawą sieczkę, którą zrozumie każdy. Ale coś trudniejszego wymaga od słuchacza więcej wysiłku - po pierwsze, czasu potrzebnego do wysłuchania, a po drugie, wiedzy niezbędnej do zrozumienia przekazu. Oczywiście nie należy zapominać o uczuciach. Wszyscy przyzwyczaili się do tego, że są różne rodzaje muzyki. Najwyższy czas zaakceptować różne rodzaje fotografii. Ja liczę nie tylko na powierzchowne spojrzenie, szukam osobistego zaangażowania odbiorcy. Nie mam nic przeciwko temu, żeby ludzie nie lubili moich zdjęć, nie muszą im się podobać. Dziś liczy się przede wszystkim relaks i rozrywka. Tym zajmują się inni fotografowie, którzy stawiają na łatwy przekaz - np. Yann Arthus-Bertrand.

Chciałbym zapytać o to, jak pracujesz. Polegasz na instynkcie, czy może planujesz każdy kadr?

Stawiam na całkowitą wolność. Fotograf pracuje w dwóch etapach. Pierwszy to chwila czystej kreacji, stan otwartości na świat znanej z dzieciństwa, kiedy wszystko wydaje się ciekawe. Mam tylko jeden aparat, bo sprzęt nie jest ważny, liczy się umysł fotografa, jego spojrzenie na świat. Oczywiście nie ma mowy o błogiej sielance, bezgranicznym szczęściu - moje podróże są wymagające, narzucam sobie ostrą dyscyplinę. Wstaję wcześnie rano, cały dzień jestem na nogach i prawie nic nie jem. Wprawiam się w stan zbliżony do transu, ale jest to trans od strony fizycznej. Nie mówię o religijnym uniesieniu - cały czas jestem świadomy, że fotografuję. Przygotowując się do wyprawy, czytam poezję, literaturę miejsca, do którego się wybieram. Nie interesują mnie fakty, które potem miałbym zilustrować. Staram się być otwarty na otoczenie i rejestrować wszystko, co zwróci moją uwagę. Drugi etap jest bardziej świadomy i następuje po powrocie do Paryża. Wybór zdjęć jest dla mnie tak samo ważny jak fotografowanie. Na zajęciach, które prowadzę, tyle samo czasu poświęcamy robieniu zdjęć, co późniejszej ich ocenie i wybieraniu najlepszych. Jeśli nie potrafisz edytować materiału, nie jesteś prawdziwym fotografem.

Nie wystarczy zrobić świetne zdjęcie, trzeba jeszcze umieć zauważyć je wśród pozostałych.

Właśnie. Przeglądając albumy rodzinne, zawsze znajdzie się ze dwa świetne zdjęcia. Reszta to typowy szajs. Fotograf musi radzić sobie z cyklem, bo w naszych czasach najważniejsze są serie zdjęć. Może na konkursach w rodzaju World Press Photo wystarczy jedna efektowna "fota", ale ja nie mam najlepszego zdania o World Press Photo. Prezentuje spojrzenie na świat typowe dla Zachodu.

Do tego konkurs jest okropnie wtórny. Co roku oglądamy takie same zdjęcia, nawet nazwy geograficzne się nie zmieniają...

Poza tym prezentuje niezwykle ubogie spojrzenie na świat. Wszyscy znają obowiązujące aktualnie sposoby czytania tych fotografii, a same zdjęcia... Pojawia się problem pornografizacji wydarzenia, liczy się tylko "event". Zdjęcie nic więcej sobą nie reprezentuje. To pornografia, a ja wolę erotyzm. Lubię też, kiedy fotograf pokazuje swoje spojrzenie na świat. W tych zdjęciach nie ma nic osobistego, tylko odbicie "rzeczywistości". Nie interesuje mnie taka fotografia.

Niektóre z twoich zdjęć sprawiają wrażenie wykonanych niedbale, jakby bez patrzenia przez wizjer.

Zawsze patrzę przez obiektyw. Muszę czuć zdjęcie. Mam nadzieję, że następnym etapem będzie pozbycie się aparatu, fotografowanie bez kamery. Bardzo często, kiedy zobaczymy coś w wizjerze, jest już za późno na wykonanie zdjęcia. Dlatego zawsze jestem w gotowości - mam ustawiony odpowiedni czas i odpowiednią przysłonę. Używam manualnego aparatu (poobijanej leiki z bagnetem M i obiektywem 50 mm, przyp. Fotopolis), który zastępuje mi pełną automatykę, bo obsługuję go właśnie automatycznie, instynktownie. Trzeba się dobrze czuć ze swoim aparatem - to bardzo ważne, ale nie najważniejsze. Pracuję leiką, bo łatwo się ją obsługuje, jest niezawodna, dobrze wykonana i swoje waży. Aparat musi być solidnym przedmiotem. Podoba mi się też konieczność zmiany filmu co 36 klatki i późniejsze czekanie na stykówki. Chwile wyczekiwania są niezwykle ważne. Cyfrowe aparaty tego nie dają, są jak fast food. Wchodzi się do McDonaldsa, widzi ofertę, zamawia i od razu dostaje. Nie trzeba czekać. Pracując w pośpiechu, niszczymy coś niezwykle ważnego, puste chwile. Dla mnie to działanie bez wyobraźni. Po co mam mieć wszystko natychmiast? Wiele osób kasuje zdjęcia bezpośrednio w aparacie. Naciskają spust migawki, patrzą na wyświetlacz na tylnej ściance i pozbywają się wszystkiego, co wymaga więcej wysiłku, czego nie da się zauważyć na małym ekraniku.

Powiedziałeś, że lubisz niskie temperatury i zimę. Czy to dlatego wszystkie zdjęcia cyklu "Tamte brzegi" powstały w takich właśnie okolicznościach? Są ciemne, niemal ponure - czy tak odbierasz kraje nadbałtyckie?

Rzeczywiście są dość ciemne, ale jeśli się dobrze przyjrzeć, zawsze znajdzie się jakiś jasny fragment, coś błyszczącego, światełko nadziei. A może właściwie światło, nie światełko, bo to zawsze jest mocny, ostry akcent. Podobnie jest z japońskimi meblami. Niemal zawsze są lakierowane na wysoki połysk. Kiedyś japońskie wnętrza były bardzo ciemne, a lakier odbijał każde źródło światła, rozjaśniając ciemności. Z moimi zdjęciami jest podobnie. Nie uważam, żeby były wyjątkowo smutne. Z jednej strony w krajach nadbałtyckich rzeczywiście dość często jest ciemno, ale takie same zdjęcia robię w tropikach, bo tam też żyje się ciężko. Po powrocie z pierwszej podróży po Karaibach byłem zdumiony tym, jak ciemne zdjęcia przywiozłem. Najwyraźniej tak właśnie patrzę na świat, widać mam mroczną osobowość. Może nie jestem wierny rzeczywistości, jednak gdybym pokazywał świat inaczej, na pewno nie byłbym wierny sobie. Jestem tą samą osobą niezależnie od tego, czy trzęsę się z zimna w Polsce, czy pocę z gorąca w tropikach.

Nad jakimi projektami poza "Tamtymi brzegami" aktualnie pracujesz?

Kilka lat temu zacząłem pracować nad cyklem o Chinach i uwielbiam odwiedzać ten kraj. Będę miał tam dużą wystawę retrospektywną. Do tego dojdzie jeszcze równie pokaźny album. Świetnie się czuję również w tej części świata. Wiele lat pracowałem we Wschodniej Europie, teraz czas na Daleki Wschód. Projekt nosi tytuł "East to East", nie "East to West" lub "West to East" jak można się spodziewać, ale właśnie "East to East".

Zawsze jadę tam koleją transsyberyjską, to bardzo ważne. Żadnych samolotów w stylu fast food. Kilka lat temu wybrałem się na zlecenie w Ameryce Środkowej statkiem towarowym. W ten sposób ciało dociera na miejsce w tym samym czasie co dusza. Samolot przenosi tylko ciało, dusza zostaje w kraju, z którego wyruszamy. Ciało musi zaakceptować powolną drogę, to niezwykłe doświadczenie. Zwłaszcza że dziś najcenniejszą rzeczą jest czas. Jeśli się odrzuci taką dyscyplinę, można fotografować jedną część świata jednego dnia, drugi koniec kolejnego. Ja zawsze muszę się mentalnie przygotować do wyjazdu. To dla mnie niezwykle ważne. Po powrocie zostaję pewien czas w Paryżu.

To wtedy edytujesz zdjęcia, czy czekasz dłużej?

Zawsze czekam co najmniej pół roku. Muszę wytworzyć dystans. Zbytnie przywiązanie fotografa do miejsca, które odwiedza, jest niebezpieczne. Odbiorca nie ma takiego sentymentu, trzeba mu to zrekompensować za pomocą bardziej formalnego języka fotografii - kompozycji, światła itp. Stawiam na to duży nacisk w swojej pracy i mam nadzieję, że to widać. W każdym razie staram się i robię to świadomie.

Wystawa "Autres Rivages - la Mer Baltique / Tamte brzegi - Morze Bałtyckie" będzie prezentowana w Yours Gallery do 14 maja 2006 roku.

Yours Gallery

Krakowskie Przedmieście 33

tel. (0-22) 890-95-00

gallery@yours.pl

{GAL|25965
Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy nawet próbowałem."
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy...
O poszukiwaniu sprzętu idealnego, pogoni za jakością, współczesnych realiach rynkowych i o tym czy średni format może zastąpić profesjonalną kamerę filmową, rozmawiamy z Maciejem Taichmanem -...
52
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
O jej najnowszej retrospektywie, stagnacji i rozwoju na fotograficznej drodze, a także o tym, co irytuje ją w branży modowej, rozmawiamy z jedną z najważniejszych współczesnych artystek...
22
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Fotografował dla Hermèsa, Amour, NOBU, PURO i innych luksusowych marek oraz hoteli. O ciemnych i jasnych stronach tej branży, ulubionych aparatach oraz kulturze pracy w Polsce i na świecie...
23