Umarł król, niech żyje król...

Autor: Michał Sułkiewicz

3 Luty 2002
Artykuł na: 4-5 minut
Trudno, stało się. Fotografia jaką znamy nieuchronnie odchodzi w przeszłość. Świat się zmienia, a my musimy się dostosować. Szczęśliwi Ci, którzy mają ten luksus, że mogą pozostać w "świecie chemii". Niestety większość osób mniej lub bardziej związanych z branżą fotograficzną musi przyjąć do wiadomości istnienie fotografii cyfrowej.

Symptomy było widać juz od paru lat, ja jednak uparcie odsuwałem od siebie myśl, że kiedyś porzucę moją ulubioną Velvię czy konia roboczego Press 400. Przełomowy był ostatni rok. Po raz pierwszy podczas ważnych wydarzeń trudniej było wypatrzyć fotoreportera z tradycyjną lustrzanką niż z "cyfrówką". Biedni fotoreporterzy, teraz zamiast rolek filmów, muszą jeszcze targać laptopy. Również na stronach Fotopolis dało się zauważyć "ucyfrowienie". W pewnym momencie zauważyliśmy, że na 10 wiadomości o fotografii cyfrowej przypada jedna o fotografii tradycyjnej. "Tak nie może być!" krzyneliśmy i rzuciliśmy się do Internetu i telefonów żebrząc o jakieś newsy. Niestety, ledwie dociągneliśmy do wzkaźnika 6 na 1. Wszyscy jak w amoku wzięli się za cyfrę. Aparat cyfrowy wypuściła nawet Leica. Mam nadzieję, że rynek z czasem nieco się uspokoi, ale nic nie będzie już takie jak było.

Co takiego jest w fotografii cyfrowej, że wielu ją lekceważy, a większość po cichu czyta recenzje nowych cyfrówek?

Po pierwsze prawie wszyscy mają komputery. Dzięki temu z dobrodziejstw cyfry może skorzystać prawie każdy. Wystarczy dokupić porządną kolorową drukarkę i mamy domowe laboratorium przewyższające możliwościami minilab za rogiem ulicy. Komputery to bardzo ważne ogniwo. Bez standardu USB, tanich nagrywarek CD i dostępnych drukarek kolorowych mało kto porzuciłby emulsję fotograficzną. Wychodzi drożej niż odbitki? To wkrótce się zmieni. W końcu w wielu przypadkach nie trzeba ich robić. Wystarczy płyta CD, a znajomi mogą obejrzeć zdjęcia na stronie WWW.

Drugi czynnik to szybkość. Robimy zdjęcie i patrzymy jak wyszło. Źle? To strzelamy jeszcze raz, albo od razu robimy trzy, cztery klatki i potem kasujemy te, które się nie nadają oszczędzając miejsce na karcie. Co więcej, najnowsze modele dają nam możliwość wstępnej obróbki obrazów jeszcze w aparacie. Tego nie oferował nawet Polaroid. Trochę będzie szkoda tego uczucia, gdy odbiera się odbitki lub slajdy w laboratorium i z napięciem przegląda czy wyszło interesujące nas ujęcie. Gwarantuję wam, nasze dzieci nie będą wiedziały o co chodzi. Śmiem jednak twierdzić, że wpłynie to pozytywnie na jakość "zdjęć z wakacji". Teraz przeciętny turysta odbiera swoje fotografie w tydzień po przyjeździe z Tunezji i już nie pamięta dlaczego na zdjęciu widać tylko czarne plamy na tle słońca zamiast żony i dzieci. Gdy użyje aparatu cyfrowego spojrzy na ekranik i zastanowi się jak poprawić ujęcie. Tak więc przepowiednia, że fotografia cyfrowa dzięki swojej łatwości i szybkości jeszcze pogorszy jakość zdjęć amatorskich nie musi być prawdziwa. Wręcz przeciwnie, mając możliwość szybkiej oceny zdjęcia uniknie się wielu błędów.

Wreszcie koszty. Nośniki cyfrowe są wielokrotnego użytku. Zgoda, karty o przyzwoitej pojemności (np. 128MB czyli jakies 3 rolki filmu) są dosyć drogie, ale jest to wydatek na lata. Dodatkowo odpadają koszty wywołania i odbitek - zakładając, że trzymamy swoją kolekcję na płycie lub dysku twardym. Należy również wspomnieć o niewymiernych kosztach nieudanych zdjęć, zniszczonych filmów czy błędu laboratorium. Zawodowych reporterów nie trzeba już przekonywać ile można zaoszczedzić (czyli zarobić) przysyłając jak najszybciej zdjęcia do redakcji czy agencji. Wystarczy laptop i komórka, aby najświeższe ujęcia trafiły w ciągu kilku minut na strony portalu internetowego.

Wszystko to brzmi jak bluźnierstwo, propagowanie "macfotografii" i w ogóle koniec świata. Tradycjonalistów mogę uspokoić. Chemiczna fotografia, jeszcze długo nie zniknie. Nadal oferuje lepszą jakość, większy wybór materiałów i lepszy sprzęt. Wreszcie praca na błonie fotograficznej to sztuka, prawdziwa przyjemność odkrywania nowych form wyrazu i niezapomniane uczucie gdy na papierze fotograficznym pojawia się obraz. Za parę lat fotografia tradycyjna zajmie takie miejsce, jak dzisiaj średni i duży obrazek. Stanie się elitarna. A może to właśnie błona 6 cm zajmie dominujące miejsce, gdy obraz cyfrowy dorówna 35-milimetrowej kliszy. Przygotujmy się jednak, że cyfra zdominuje rynek popularny i zajmie miejsce wszędzie tam, gdzie liczy się czas.

Tak czy inaczej dobre zdjęcia nadal będą wymagały znajomości takich pojęć jak głębia ostrości, kompozycja, czas migawki i tak dalej. Nie bójmy się cyfry, ona nam nie zagraża. Wykorzystajmy ją tam, gdzie jest przydatna.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0