Fotograf niedzielny - Cyfrowe analogie i czułe pożegnania

Autor: Łukasz Kacperczyk

23 Styczeń 2006
Artykuł na: 6-9 minut
Całkiem niedawno "przeszedłem na cyfrę", z czego nie do końca jestem zadowolony. Niestety jestem leniwy, a podłącz-i-wydrukuj, czyli natura cyfry, kusiła jak syreni śpiew. Żeby się oprzeć, musiałbym się przywiązać do masztu. Nie udało się.

Całkiem niedawno "przeszedłem na cyfrę", z czego nie do końca jestem zadowolony. Po wielu latach "poszukiwań" (czyli obsesyjnego folgowania sobie) wpadłem na pomysł "Fotograficznego ABC". To bardzo proste: aparat MMM (manualny, mechaniczny i metalowy); porządne stałoogniskowce w zakresie od 28 mm do 100 mm (głównie 35 mm, 40 mm i 50 mm); Tri-X 400 naświetlony na E.I. 200 i wywołany w D-76 1:1; odbitki 11x14 cali z pełnej klatki z czarną ramką z brzegów negatywu. Nic wyjątkowego, co z pewnością idealnie pasuje do koncepcji. Co ciekawe jednak, wprost uwielbiam rezultaty takiego podejścia - odbitki powstałe za pomocą tej metody należą do moich ulubionych. Uwielbiam ten rodzaj fotografii, wygląd odbitek, bagaż tradycji... nawet ziarno! Tak, lubię ziarno w rozsądnych ilościach. Tęsknię za nim, gdy go brakuje.

Mam tylko jeden problem - jestem leniwy. Jestem samotnym ojcem z całą dodatkową robotą z tym związaną (zakupy, pranie, gotowanie, pomoc przy pracy domowej itd. itp.). Jako wolny strzelec pracujący w domu, w zasadzie cały czas się obijam. To znaczy, że ciągle powinienem coś robić - niezależnie od tego, co właśnie robię, są co najmniej trzy rzeczy, których nierobienie wpędza mnie w poczucie winy.

A dziś wywoływanie filmów i przeglądanie stykówek (czynności, które wykonywałem niemal codziennie od kiedy wkroczyłem w dorosłość) stało się opcją, nie jest już obowiązkowe. Oczywiście nikt nie broni mi kontynuować. Ale to coraz trudniejsze - zupełnie jakbym używał starego komputera, mimo że na rynku dostępne są już znacznie szybsze maszyny. Podłącz-i-wydrukuj, czyli natura cyfry, kusi jak syreni śpiew. Żeby mu się oprzeć, trzeba by mnie przywiązać do masztu.

Cyfra pozwala na dość wierne odtworzenie moich odbitek z małego obrazka. Te same proporcje, podobna czarna ramka wokół kadru. Ale wcale nie jest tak samo - wielki plastikowy aparat, przerośnięty zoom, oryginał w kolorze... Mimo że poddałem się czarowi "pikselowych syren", nadal bardziej podobają mi się staromodne odbitki powstałe zgodnie z zasadą Fotograficznego ABC.

Stare czasy

Jednocześnie nie jestem specjalnie zachwycony gwałtownością zmian w świecie fotografii. Piszę te słowa niedługo po tym, jak koncern Konica Minolta (firma powstała w 2003 roku, kiedy Konica kupiła Minoltę) postanowił wycofać się z fotografii.

Mój pierwszy i ostatni aparat był marki Konica - niech będzie, ostatni to Konica Minolta (do tego bardziej Minolta niż Konica), ale fakt jest faktem. Pierwszą porządną kamerę dostałem od taty na szesnaste urodziny - była to metalowa cegła o nazwie Konica T3. Stałoogniskowe obiektywy marki Hexanon, którymi się dzieliliśmy, były wspaniałe. Jedyny minus to fakt, że dość późno dowiedziałem się, co to przysłona - T3 miała tryb preselekcji czasu, wartość przysłony pokazywała wskazówka widoczna w wizjerze. Pewien fotograf, znajomy ojca, kazał mi pilnować, żeby strzałka "była gdzieś po środku". Sumiennie stosowałem tę regułę.

Kazuo Tajima założył "Japońsko-niemiecką Spółkę Fotograficzną" (Nichi-Doku Shashinki Shoten), prekursora Minolty, w 1928 roku. Przez wiele lat firma była popularnym producentem aparatów dla masowego odbiorcy. Prawdopodobnie największym osiągnięciem Minolty okazały się jej pierwsze próby z autofokusem w latach 80. Na początku 1972 roku firma rozpoczęła współpracę z Leiką, ale po kilku latach stosunki między nimi znacznie się ochłodziły. (Krążył wtedy dowcip, mówiący, że Alpa w ciągu roku produkuje tyle, co Leica w jeden dzień, a Leica przez rok tyle, ile Minolta w 24 godziny). Najciekawszym efektem tej kolaboracji była Minolta CLE ("compact Leica electronic"), która nawet dziś nie jest tania na rynku wtórnym. W latach 90. poprzedniego wieku Minolta przeżyła mocny cios, kiedy przegrała serię procesów patentowych z Honeywellem, co wiązało się z ogromnym obciążeniem finansowym.

Początki Koniki, najstarszego producenta aparatów Japonii, sięgają 1873 roku, kiedy to farmaceuta Rokusaburo Sugiura zaczął sprzedawać materiały fotograficzne w swojej aptece. Firma jako pierwsza w Japonii produkowała papier fotograficzny i film kolorowy, a od początku lat 60. była mocnym graczem na rynku lustrzanek jednoobiektywowych (moja "te-trójka" trafiła do sprzedaży w kwietniu 1973 roku). W 1989 roku, słabnąc pod naporem mody na "plastik-fantastik" (poliwęglanowe, elektroniczne aparaty z wbudowanym systemem automatycznego przesuwu filmu), Konica przestała robić lustrzanki. Jednak zaledwie trzy lata później wprowadziła na rynek słynny i niezwykle popularny model Hexar - kompakt z wbudowanym obiektywem stałoogniskowym, wielkością i sposobem obsługi kojarzący się z leikami z linii M. W latach 70. ubiegłego wieku szkła marki Konica były uważane w Japonii za najlepszą optykę Kraju Kwitnącej Wiśni. M-Heksanony (z leikowskkim bagnetem M) przeznaczone do pechowego dalmierzowego modelu Hexar RF z dumą kontynuowały tę tradycję. Sam fotografuję M-Heksanonem 50/2.

Klasyczne narzędzia

Tak czy inaczej, w tym tygodniu znów fotografuję na filmie. Udało mi się wypożyczyć zestaw szkieł Zeiss ZM, które podpinałem kolejno do mojego Voigtlaendera Bessy R3A. Sprawia mi to ogromną frajdę. Chyba nie powinienem tego pisać, ale takim zestawem po prostu fajniej mi się fotografuje niż cyfrą. Może to siła przyzwyczajenia.

No i oczywiście będę w związku z tym musiał poświęcić trochę czasu na wywoływanie Tri-X-ów. I wiecie co? Czuję, że wcale mi to nie przeszkadza...

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

Zaprenumerujcie biuletyn Mike'a Johnstona www.37thframe.com

Fotograficzny blog Mike'a:

The Online Photographer

Książki Mike'a i darmowe pliki do pobrania: www.lulu.com/bearpaw

Więcej zrzędzenia, głównie o polityce: quotidianmeander.blogspot.com

Podyskutuj o "Fotografie niedzielnym" na Forum Fotopolis.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukazała się w 2005 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0