Fotograf niedzielny - K-1000 cyfrowych lustrzanek

Autor: Łukasz Kacperczyk

9 Styczeń 2005
Artykuł na: 9-16 minut
Pentax jest tradycyjnie nieco, jakby to powiedzieć... niezdecydowany jeśli chodzi o marketing, a nawet planowanie linii produktów. Nie chodzi o niekonsekwencję. Nie chodzi o niekompetencję. Po prostu firma zadowala się wypuszczeniem na rynek dziwacznej zbieraniny produktów, a następnie pozwala im samodzielnie znaleźć sobie miejsce w świecie fotografii.

Dzień dobry! Życzę wszystkim zdrowia i szczęścia w nowym roku. Niestety radość z nadejścia roku 2005 zmąciła niewyobrażalna tragedia - tsunami, które nawiedziło rejon Oceanu Indyjskiego. Styczeń poświęcę na myszkowanie po domu w poszukiwaniu przedmiotów, które mógłbym sprzedać na eBayu i w jakikolwiek sposób pomóc ofiarom tego kataklizmu. 25 % nowych opłat za The 37th Frame pójdzie do firmy z Wisconsin, która dostarcza na miejsce tabletki oczyszczające wodę. Przesyłam wyrazy współczucia wszystkim mieszkańcom tamtych stron.

A teraz coś bardziej pozytywnego. Od początku 2005 roku "Fotograf niedzielny" będzie tłumaczony na węgierski. Znajdziecie go na stronie
www.fototipp.hu. Gdybyście znali jakieś duże fotograficzne strony we Francji i we Włoszech, które nadawałyby się do publikacji "Niedzielnego", to dajcie znać - albo im, albo mnie. Będą tylko potrzebowali cierpliwego tłumacza, który nie boi się syzyfowej pracy, a siłą dorównuje Herkulesowi. (No dobra - siła Herkulesa jest tak naprawdę zbędna...). Ale dość tej dygresji - wróćmy do fotografii.

Pentax to firma rasowych fotografów. Rasowych, czyli takich, którym w żyłach płynie Dektol, którzy w piwnicy mają ciemnię i fotografują obiektywami odziedziczonymi po ojcach. To taki śpiący gigant wśród producentów lustrzanek, a może nawet nie odkryty skarb tylko dla koneserów.

Od wielu lat firma ta działa z wyjątkową konsekwencją. Trzyma się tego, co się sprawdza. Zazwyczaj późno wchodzi do gry. Zwykle wypuszcza jeden produkt i idzie dalej - żadnych "drugich wersji" ze zmienionym licznikiem zdjęć, o nie. Prawdopodobnie najbardziej dramatyczną zmianą była miniaturyzacja całej linii w latach 70. Przyniosło ją wprowadzenie na rynek linii M (aparatów i obiektywów). Całe zamieszanie zaczął Olympus, kiedy pokazał malutki model OM-1 (początkowo nazywał się "M-1", ale Leitz zablokował te plany). Do tamtej pory Pentax wiele lat produkował konserwatywne, pełnowymiarowe lustrzanki jak legendarny Spotmatic czy super wytrzymałe K2, KM-y i KX-y. Jednak kiedy podjęto decyzję, że małe jest piękne, ta zasada obowiązywała przez wszystkie kolejne dziesięciolecia aż do dnia dzisiejszego. Profesjonalny model LX był mały (w porównaniu z konkurencją), ME ledwo było widać zza stałoogniskowych obiektywów firmy, a (by dać przykład bardziej na czasie) Optio-S - pół-cyfrówka, pół-klejnocik - słynie z tego, że mieści się w pudełku po miętówkach.

Jednak przede wszystkim Pentax jest bardzo wstrzemięźliwy. Nie trąbi na prawo i lewo o zaletach swoich produktów (niektórym rasowym fotografom podoba się taka postawa). Na przykład: wiele obiektywów tej marki dorównuje jakością szkieł bardziej sławnych firm jak Zeiss, ale Pentax się tym nie chwali. Niektóre z nich mają asferyczne soczewki, lecz nie znajdziecie tego słowa w ich opisach albo w skróconej formie w nazwie obiektywu. To samo tyczy się soczewek niskodyspersyjnych. Poza tym Pentax od zawsze miał większą kompatybilność wstecz niż Nikon, ale to właśnie Nikon z tego słynie. Skoro już mowa o Nikonie - pamiętacie, jak w latach 90. firma ta zrobiła wielkie halo z konwertowania wszystkich AF-Nikkorów do wersji "D", dzięki czemu przekazywały do korpusu informację o odległości? No cóż, mnóstwo szkieł Pentaksa z linii FA robi to samo, tyle że firma nigdy się tym nie chwaliła. Ani przed, ani po bardzo nagłośnionej akcji Nikona.

Pentax jest też tradycyjnie nieco, jakby to powiedzieć... niezdecydowany jeśli chodzi o marketing, a nawet planowanie linii produktów. Nie chodzi o niekonsekwencję. Nie chodzi o niekompetencję. Po prostu firma zadowala się wypuszczeniem na rynek dziwacznej zbieraniny produktów, a następnie pozwala im samodzielnie znaleźć sobie miejsce w świecie fotografii. Przykład pierwszy z brzegu: kilka lat temu Pentax stworzył zestaw znakomitych metalowych obiektywów autofocus o ogniskowych wybranych według reguł tajemniczej numerologii - 43 mm, 77 mm i 31 mm. (Zresztą nie pierwszy raz firma pokazywała szkła o dziwnych ogniskowych - we wczesnych dniach bagnetu K produkowali obiektyw 30 mm. A ja nigdy nie zapomnę planowanej przez "regulowanej trzydziestki piątki" - zoomu 32 mm - 39 mm, który nigdy nie trafił do sprzedaży. Uwielbiam ich sposób rozumowania). Ale wracając do rzeczy, metalowe szkła AF miały w nazwie słowo "Limited", lecz wcale nie zostały wyprodukowane w limitowanej serii. Co oczywiste, ponieważ obiektywy były srebrne, wielu miłośników pentaksów liczyło na rychłe pojawienie się w sprzedaży odpowiadającego im chromowego korpusu AF. Figa z makiem. Do dziś nie pojawił się aparat, który tworzyłby ze szkłami z serii Limited całość - wizualnie czy konceptualnie.

Cały Pentax...

Nadchodzi cyfrowa rewolucja. Idąc za swoim powołaniem, Pentax zapowiada produkcję zawodowej lustrzanki cyfrowej o dużych możliwościach, a potem przez kilka lat aparat się nie materializuje. Tymczasem firma niechętnie przyznaje, że zarzuciła prace nad przelotną modą, jaką jest cyfra, i skupia się wyłącznie na aparatach na film. O ile dobrze pamiętam, oświadczenie to zostało upublicznione tuż przed tym, jak cały świat postanowił przyłączyć się do cyfrowej zabawy. Mija rok. Z informacji prasowej dowiadujemy się, że firma zamierza być ważnym udziałowcem rynku cyfrowego... Jaaasne. Cały Pentax - znowu.

W końcu na rynek trafia pierwsza cyfrowa lustrzanka Pentaksa. Czy ma ładną, prostą nazwę? Skąąąd - musi się nazywać "ist". Gwiazdka-ist? Nikt nie wie, jak to się wymawia. Całość oznacza "-----------ist", sami wypełniacie puste miejsce. Najlepiej czymś pozytywnym, nie wpisujcie "masoch-" czy "komun-". Tylko nie próbujcie znaleźć go w sieci. Wtedy, żeby jeszcze skomplikować sprawy, firma nadaje nazwę "ist" także aparatowi na film! Wielkie dzięki...

Potem, jak wszyscy doskonale wiemy, Canon zadziwia świat tanim 300D, który sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Nikon idzie w jego ślady z modelem D70 - lepszym aparatem za minimalnie wyższą cenę. Wtedy pojawia się odpowiedź Pentaksa - *ist DS obciążony brzemieniem nienajlepszej nazwy starszego brata. I wiecie co? To też jest typowy Pentax. Trochę spóźniony, konserwatywny, malutki. Nie towarzyszy mu zgiełk ogólnoświatowej agresywnej kampanii reklamowej.

No i jest to świetny, mały aparacik. Bo, nie wiem, czy już o tym wspomniałem, świetne aparaty to także charakterystyczna cecha Pentaksa - przez lata firma wyprodukowała ich bardzo wiele.

Każdy się czymś wyróżnia

Lustrzanki cyfrowe są już produkowane wystarczająco długo, żeby niemal każda firma mogła się na tym rynku wyróżniać w jakiś wyjątkowy sposób. Olympus, najbardziej poza głównym nurtem, ma swój "nowy standard" - system 4/3 z obiektywami zaprojektowanymi specjalnie do cyfry i matrycą, która sama strząsa z siebie kurz. Minolta, dzięki stabilizacji obrazu wbudowanej w aparat, ma szansę przekonać miłośników światła zastanego, którzy nie chcą korzystać z IS i VR Canona i Nikona odpowiednio. Canon ma najlepszą lustrzankę pełnoklatkową i matryce CMOS. Fuji wyróżnia się własnymi matrycami, z których najnowszą zastosowano w S3. Nikon produkuje lustrzankę o najlepszym stosunku jakości do ceny.

A co takiego wyjątkowego ma do zaoferowania Pentax *ist DS? Jakie unikalne cechy go wyróżniają? Żadne! Zgadza się - niczym się nie wyróżnia.

No cóż, pewnie można by odpowiedzieć, że jest wyjątkowo mały, co, jak już wspominałem, od dawna jest specjalnością Pentaksa. *ist DS to jak na razie najmniejsza i najlżejsza lustrzanka cyfrowa na rynku. Ale poza tym nie wyróżnia się niczym, co mogłoby przyciągnąć uwagę potencjalnego nabywcy. Nie ma stabilizacji obrazu. Nie ma samoczyszczącej się matrycy. Canon 20D gwarantuje lepszą jakość obrazu, choć różnica jest niewielka. Kilka aparatów szybciej ustawia ostrość. Parę innych ma lepszy stosunek jakości do ceny. DS nie jest najcichszą, najbardziej "wypasioną", najlepiej wyposażoną lustrzanką cyfrową. Pod żadnym względem nie jest "naj". Poza jednym.

Bo wiecie, DS ma coś, czego wielu aparatom brakuje, a co ja bardzo cenię. Jest jakiś taki... w sam raz. Jest zwyczajny w dobrym tego słowa znaczeniu. Może i nie jest mistrzem w żadnej z kategorii, ale ze wszystkim sobie radzi w prosty, bezpośredni i lekko konserwatywny sposób. Jest mały, lekki, czarny. Zadziała z prawie każdym obiektywem, jaki Pentax kiedykolwiek wyprodukował - nawet starymi szkłami na gwint M42, które powstały do Spotmatica (Uwielbiam ich sposób rozumowania. Powtarzam się?). Powiększając uchwyt *ista D, Pentax sprawił, że DS jest wygodniejszy nawet dla osób, które mają długie palce. Wizjer jest większy i bardziej przejrzysty niż w 300D i ma większy zakres korekcji dioptrycznej niż D70. Jasne, że to ciągle mały wizjer niepełnoklatkowej lustrzanki cyfrowej, którego żadna firma nie potrafi zrobić dobrze, ale nie jest taki zły. Aparat nie jest najcichszą lustrzanką, ale jest wystarczająco cichy. Nie jest najszybszy, ale wystarczająco szybki. To samo można powiedzieć o jakości obrazu i szumach przy wyższych czułościach - nie jest liderem w swojej klasie, ale utrzymuje się w czołówce, co oznacza naprawdę bardzo wysoką jakość.

W poszukiwaniu najlepszej analogii, która podsumowałaby moją opinię o Pentaksie *ist DS, pomyślałem starym modelu K-1000.

Przez wiele lat Pentax K-1000, choć pod żadnym względem specjalnie się nie wyróżniał, był chyba najbliższy ucieleśnienia archetypu klasycznej lustrzanki małoobrazkowej. Wprowadzony na rynek w roku 1976 jako zapchajdziura (!) między korpusami z linii K, a nowymi zminiaturyzowanymi aparatami z serii M, K-1000 szybko zdobył status najlepszego aparatu dla początkujących. Polecali go nauczyciele fotografii, kupowali młodzi adepci tej sztuki, obijał się w plecakach, stawał się zapasowym body. Nie chciał przestać się sprzedawać. Był zwyczajny, utylitarny w każdym calu, bardzo konserwatywny - taka kobieta pracująca, co to żadnej pracy się nie boi. I co najważniejsze - ludzie go lubili. Nawet bardzo. Według Herberta Kepplera Pentax wielokrotnie próbował wycofać go z oferty, ale opinia publiczna na to nie pozwalała. Produkcję planowano na najwyżej 2 lata, lecz trochę się przeciągnęła. Wycofano go ze sprzedaży dopiero po 21 latach w 1997 roku.

Nie mam złudzeń, że *ist DS przetrwa choć połowę tego czasu. Tempo rozwoju cyfrowych technologii jest po prostu zbyt duże. Ale DS sprawia na mnie podobne wrażenie, jakie K-1000 prawdopodobnie wywołał kiedyś na swoich miłośnikach. Ten aparat robi to, czego od niego oczekujemy w jak najprostszy sposób. Jest odpowiednio wyważony i wyposażony - taki, jak trzeba. Klasyczny i konserwatywny. To narzędzie, nie zabawka.

W następnym felietonie przeczytacie więcej wrażeń z pierwszej ręki. Powiem więcej o technicznych możliwościach DS-a i rozłożę na czynniki pierwsze jakość obrazu. No wiecie - typowe uwagi pstrykacza lubiącego liczyć piksele. Tymczasem naprawdę radzę wam nie przegapić lustrzanki cyfrowej, w której nie ma nic szczególnego, gdyż w pewnym sensie, tak jak to miało miejsce z K-1000, DS ma wszystko, czego potrzeba.

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

ZAPRENUMERUJCIE biuletyn The 37th Frame !!!

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0