Fotograf niedzielny - Zabójczy obiektyw do cyfry i parę innych spraw

Autor: Łukasz Kacperczyk

31 Październik 2004
Artykuł na: 17-22 minuty
Jeśli regularnie czytacie mój felieton a zwłaszcza biuletyn, zorientowaliście się zapewne, że mam hopla na punkcie obiektywów. I to od bardzo dawna. Fotografowałem szkłami prawie wszystkich najlepszych producentów i wyrobiłem sobie specyficzny gust.

Dzięki ostatnim tendencjom mamy prawdziwe zatrzęsienie lustrzanek cyfrowych. Od 300D, którego cena spadła dziś do poziomu w okolicach 700 dolarów, po trzy super zawodowe aparaty profesjonalne (14N, D2X i 1Ds Mark II), z mnóstwem modeli do wyboru pomiędzy. Konica Minolta Dynax 7D, która została bardzo pozytywnie oceniona przez Michaela Reichmanna z Luminous-Landscape i Boba Atkinsa z Photo.netu, świetnie się zapowiada, zwłaszcza jeśli chodzi o fotografowanie stałoogniskowcami w słabym świetle - na razie nie ma pod tym względem konkurencji i kto wie, czy kiedykolwiek będzie miała. Z kolei Olympus rozbudowuje swój System E - linię jedynych lustrzanek cyfrowych, które nie powstały w oparciu o korpus na film. Nie mogę się doczekać pierwszych opinii o E300, bo wygląda na wyjątkowy aparat. Pentax wprowadzi niedługo sprzedaży niemal miniaturową lustrzankę cyfrową *ist DS. Lista nieustannie się wydłuża.

Konica Minolta Dynax 7D

Mimo to myślę, że wszyscy czekamy na coś więcej, prawda? Rozpieszczono nas regularnymi premierami nowego sprzętu. Ja z niecierpliwością czekam na najnowszą cyfrową lustrzankę Nikona ze średniej półki. Jak się zapewne domyślacie, lubię cyfrówki Nikona. Mimo żałośnie dziś wyglądającej matrycy 4 MP, D2H do dziś jest moim wymarzonym aparatem. A D70 jest obecnie chyba najlepszą lustrzanką cyfrową na rynku pod względem jakości, liczby przydatnych funkcji i ceny. Nikt mu jeszcze nie dorównał. No, może Canon 20D cieszy się podobnym powodzeniem na nieco wyższej półce. Sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, choć, co Canonowi zdarza się rzadko, było kilka problemów z kontrolą jakości, ale to bez znaczenia.

Jednak według Thoma Hogana ze strony bythom.com Nikon twierdzi, że pod koniec 2005 roku będzie miał na rynku 5 linii lustrzanek cyfrowych. Na razie są trzy - najlepszy przyjaciel pustawego portfela D70, starzejący się D100 i linia D2. Zakładając, że D100 zostanie zastąpiony nowym modelem, wychodzą trzy nowe linie lustrzanek cyfrowych, z których przynajmniej dwie powinny się plasować gdzieś pomiędzy D70 i D2.

To właśnie na jeden z tych dwóch aparatów czekam. Mniej więcej wielkości Canona 20D, z 85 % szybkości D2H. Miejmy nadzieję, że Konica Minolta Dynax 7D zachęci Nikona (i Canona) do poprawienia jakości wizjerów - naprawdę trzeba się pozbyć "tuneli" znanych z D70 i 300D. Nie mogę się doczekać D200, czy jak tam się będzie nazywał.

Zresztą, wcześniej czy później wszystko się uspokoi. Rynek się nasyci, a wzrost przestanie być podawany dwucyfrowymi liczbami. Wtedy też zaczniemy obserwować nieco wolniejsze tempo wprowadzania nowych produktów i bardziej ewolucyjny charakter nowego sprzętu. Jednak jak na razie... No cóż - niech żyje bal! Póki jeszcze trwa...

Nowy system do czerni i bieli

Mój wieloletni kolega Gordon Lewis, który dziś zajmuje się pisaniem scenariuszów filmowych i telewizyjnych w Hollywood i nie ma już czasu na testowanie aparatów, zwrócił moją uwagę na tani i jego zdaniem dość dobry system druku czarno-białego.

Co prawda HP 7660 i 7960 świetnie drukują w czerni i bieli, ale trzeba z nimi korzystać z drogich atramentów i papierów tej firmy, co znacznie zwiększa koszta. Większość z nas, hobbystów, nie ma czasu, środków czy cierpliwości, żeby brać się za skomplikowane profesjonalne systemy druku studyjnego.

Atramenty Lyson QuadBlack to krok w dobrą stronę. Jednak niezbędne było stosowanie dedykowanych profili i pełna wersja Photoshopa, której wielu amatorów nie miało.

Wygląda na to, że na ratunek przyszła firma MIS Associates (www.inksupply.com). Sprzedają zestawy atramentów MIS UltraTone w odcieniach ciepłym, neutralnym i zimnym. Dostępne są wersje do cztero- i sześciokolorowych drukarek. Seria EZ (z ang. Easy, czyli łatwo, przyp. tłum.) została zaprojektowana z myślą o tanich czterokolorowych atramentówkach Epsona i jest dostępna w ciepłym i neutralnym odcieniu. Pora na najważniejszy szczegół - nie potrzeba niczego wyjątkowego, żeby móc z niej korzystać. Wystarczy obrazek i jakikolwiek program graficzny, który pozwala na drukowanie. A niech tam, po prostu zacytuję fragment ze wspomnianej już strony:

Nic prostszego
EZN i EZW działają z drukarkami Epson C82, C84 i C86. Nie potrzebują specjalnych krzywych w Photoshopie. Te atramenty są skierowane do osób, które chcą po prostu świetnych czarno-białych wydruków, ale albo nie mają Photoshopa, albo nie chce im się uczyć go obsługiwać. Wystarczy jakikolwiek program, który umożliwia drukowanie. Atramenty są tak zoptymalizowane, żeby dawać jak najlepsze czarno-białe wydruki fotograficzne. Dostępne są dwa zestawy: neutralny (EZN) i ciepły (EZW). Można je kupić w nabojach lub w wersji do systemu stałego zasilania. Zarówno EZN, jak i EZW drukują na papierach matowych i błyszczących, zakładając, że został wybrany odpowiedni czarny atrament - Eboni do matu, Photo Black do błysku i perły.

To nie pomyłka - zero profili, łatwa obsługa, normalne programy. Można wydrukować wszystko, co widać na monitorze i co można wysłać do drukarki - nawet kolorowe pliki! Oczywiście jeśli pogodzimy się z domyślnymi ustawieniami konwersji. A jeśli nie, wystarczy zamienić zdjęcie na odcienie szarości w taki sposób, jaki najbardziej nam odpowiada tak, żeby dobrze wyglądał na monitorze, i wcisnąć przycisk "drukuj". Łatwizna!

Epson C86 jest wystarczająco tani, żeby kupić go jako drukarkę wyłącznie do czerni i bieli.

Czy aby na pewno jest to tania alternatywa? Policzmy. Natychmiast poleciałem kupić dedykowaną drukarkę do atramentów UltraTone EZ, czyli Epsona C86. Po obniżkach zapłaciłem 64 dolary, łącznie z podatkiem. Od razu zamówiłem też naboje z atramentem, które kosztują tylko 10,95, a ponieważ są tylko cztery, wyszły 44 dolary za cały zestaw. Z tym systemem, w przeciwieństwie do HP, można używać każdego papieru - jednym z zalecanych jest Epson Enhanced Matte, bardzo dobry nośnik, który jest znacznie tańszy od pozostałych papierów wysokiej jakości. A jeśli zamierzacie używać drukarki codziennie albo co dwa dni i drukować za każdym razem po kilka zdjęć, już za 190 dolarów możecie zainstalować system stałego zasilania. Zestaw buteleczek o pojemności 11 ml, które starczą wam na 4 miesiące kosztuje tylko 66 dolarów, a zestaw półlitrowych butelek jedyne 194 dolary. Te ostatnie powinny starczyć na zawsze, chyba że drukujecie w hurtowych ilościach i regularnie wykańczacie głowice. Jednak nawet wtedy wystarczą na bardzo długo i pozwolą drukować za grosze.

Jak nowy system sprawuje się w praktyce? Gordon twierdzi, że świetnie, a ja mu wierzę, bo zna się na wydrukach. Wysłał mi ich kilka i w najbliższym czasie (do końca tygodnia?) zamieszczę tu jeden z nich. Kiedy i jeśli sam zacznę drukować za pomocą atramentów UltraTone EZ, nie omieszkam podzielić się z wami moimi wrażeniami.

Zabójczy obiektyw do cyfry

Jeśli regularnie czytacie mój felieton a zwłaszcza biuletyn, zorientowaliście się zapewne, że mam hopla na punkcie obiektywów. I to od bardzo dawna. Fotografowałem szkłami prawie wszystkich najlepszych producentów (może poza Angenieux i Kinoptikiem). Najwięcej wiem o obiektywach z zakresu ogniskowych, jakich sam używam, czyli od 28 mm do 90 mm, z kilkoma wyjątkami. Na przestrzeni lat "testowałem" (czytaj "wypróbowałem") mnóstwo szkieł - starych i nowych.

Duże doświadczenie sprawiło, że wyrobiłem sobie specyficzny gust jeśli chodzi o obiektywy. Bardzo ważne są dla mnie ciężar i cena (z tych samych względów, z których zwracają na nie uwagę wszyscy konsumenci). Ogólnie rzecz biorąc, gustuję w obiektywach wysokiej jakości, a w szczególności w stałoogniskowcach. Ale spójrzmy prawdzie w oczy - większość nowych obiektywów z górnej półki przeznaczonych do lustrzanek cyfrowych to zoomy (z paroma wyjątkami) i tak już zostanie. Choćby dlatego, że kiedy producenci dopiero zaczynają nowe linie szkieł, na pierwszy ogień na pewno pójdą zoomy, bo właśnie obiektywy zmiennoogniskowe są najczęściej kupowane.

Jak dotąd większość zoomów przeznaczonych do cyfry nie zrobiła na mnie specjalnie dobrego wrażenia, choć z pewnością nie wszystkie miałem w ręku. Olympus C-8080 ma świetne szkło jak na cyfrówkę z niewymiennym obiektywem. 11 - 22 mm do systemu E Olympusa i pięćdziesiątka makro z tej samej stajni są świetne. Nawet szkło sprzedawane w zestawie z D70 jest niezłe, choć nie wywołuje przyśpieszonego bicia serca.

Niedawno miałem przyjemność obejrzeć rezultaty pracy nowym zoomem, który moim zdaniem jest wyjątkowy - chodzi mianowicie o Tamrona 17 - 35 mm f/2,8-4 Di. W zasadzie pełna nazwa brzmi następująco: "SP AF 17 - 35 mm f/2,8-4 Di LD Aspherical (IF)" i zacznę od rozszyfrowania wszystkich skrótów. "SP" oznacza najwyższą linię szkieł Tamrona. "AF" to oczywiście automatyczne ustawianie ostrości (autofocus). 17 - 35 mm to zakres ogniskowych (odpowiadający 26 - 55 mm po podpięciu do cyfrówki Nikona). Pod tym względem jest niemal idealnie, bo jestem jednym z tych gości, którzy najlepiej czują się w okolicach 40 mm. "f/2,8-4" to otwór względny obiektywu - w tym wypadku szeroki koniec jest nieco jaśniejszy niż "tele". Taki zakres nie powalałby na kolana, gdyby chodziło o kamerę małoobrazkową, ale do cyfry nadaje się jak znalazł, bo w każdej chwili możemy skorzystać z wyższej czułości. "Di" oznacza "digitally integrated", czyli przystosowany do fotografii cyfrowej, przez co Tamron rozumie fakt, że obiektyw został zaprojektowany do aparatów z matrycami wielości APS-C. "LD" wskazuje, że w konstrukcji optycznej wykorzystano soczewki niskodyspersyjne (w tym wypadku jedną), a "Aspherical" oznacza soczewki, które mają przynajmniej jedną powierzchnię nie będącą wycinkiem sfery. Opisywany obiektyw ma aż trzy soczewki asferyczne. To dużo. I w końcu "IF", czyli system ogniskowania wewnętrznego - podczas ostrzenia poruszają się poszczególne soczewki, a nie cały obiektyw względem płaszczyzny filmu czy matrycy.

Tamron SP AF 17-35mm f/2.8-4 Di LD Aspherical (IF)

Zarejestrowaliście wszystko? Ale to wcale nie wszystko. Zostały jeszcze dwa bardzo ważne czynniki: ciężar (440 g) i cena - poniżej 500 dolarów.

I właśnie te dwa ostatnie czynniki sprawiają, że Tamron 17 - 35 mm Di rzeczywiście się wyróżnia. Niemal każdy producent jest w stanie stworzyć świetne obiektywy jeśli tylko: a) będzie mógł sobie potem za nie słono liczyć i b) mogą być one tak duże i ciężkie, jak tylko potrzeba. Większość takich szkieł to, mówiąc delikatnie, wielkie bestie. Ogromniaste i ciężkie. Ten obiektyw taki nie jest. Wiem, wiem - prawdziwi mężczyźni nie boją się ciężarów... ale sami pewnie wolicie lżejszy sprzęt, zwłaszcza jeśli wasz styl fotografowania zmusza do stałego noszenia aparatu ze sobą. Każdy, kto siedzi w tym już parędziesiąt lat, miał w karierze kilka obiektywów, które częściej zostawały w domu tylko dlatego, że były cholernymi cegłami. Doświadczyli tego nawet miłośnicy ćwiczeń w siłowni. Nie zależy mi na jak najmniejszym ciężarze i wymiarach, obiektyw ma być wystarczająco mały i równie wystarczająco lekki.

Większość podobnych szkieł dużo kosztuje, co niekoniecznie można podciągnąć pod wadę, jeśli cena przekłada się na wysoką jakość wykonania i takąż jakość optyczną. Jednak jeśli chodzi o jasne zoomy często stosunek jakości wykonania i jakości optycznej do ceny nieco się nie zgadza. Z tym maleństwem jest zupełnie inaczej. Możecie mi wierzyć - 500 dolców za to szkiełko to prawdziwa okazja.

Oczywiście wszystkie wymienione przeze mnie wyżej zalety nie miałyby żadnego znaczenia, gdyby zdjęcia wykonane Tamronem nie wyglądały po prostu dobrze. Jak już wspomniałem, testuję obiektywy od wielu lat i mam specyficzny gust: od razu widzę, czy obiektyw ma to "coś". O co chodzi? O pewną spójność oddania obrazu; określony, właściwy wygląd fotografii. Mówcie na to "ostrość", "kontrast", "trójwymiarowość", jakkolwiek. Można do znudzenia analizować specyfikacje techniczne i wykresy MTF, ale nie zmieni to faktu, że niektóre obiektywy mają to coś, a inne nie (nawet jeśli ze względu na cenę powinny). Tamron 17 - 35 mm Di jest jednym z tych wybranych.

Jak to zazwyczaj bywa z zoomami, podczas fotografowania zbliżeń trzeba go porządnie przymknąć. To nic szczególnego. Wyjątkowe jest natomiast co innego; coś, co bardzo sobie cenię: ten obiektyw daje niemal taką samą wysoką jakość niezależnie od tego, czy fotografujemy przy pełnej dziurze, czy go przymkniemy (byle trzymać się z dala od najbliższej odległości przedmiotowej). Będziecie z tego szkła zadowoleni w każdej sytuacji zdjęciowej, nawet podczas fotografowania w "ciemności zastanej".

Czy jest lepsze od konkurentów? Trudno powiedzieć i, szczerze mówiąc, zupełnie mnie to nie obchodzi. To bardzo praktyczny obiektyw zapewniający wysoką jakość obrazu. Dobrze wyważony niezależnie do jakiego aparatu go założymy. Ale najważniejsze, że zdjęcia nim wykonane sprawią, że chętniej będziecie wstawali rano, żeby wyjść z aparatem na dwór.

Jeśli fotografujecie 300D z obiektywem z zestawu, biegnijcie ile sił do sklepu, żeby kupić to maleństwo. Macie świetną matrycę - najwyższy czas się przekonać, na co ją stać. Z kolei jeśli przymierzacie się do zakupu D70, polecam zestaw z Tamronem 28 - 75 mm jako dwuobiektywową alternatywę do "kitowego" szkła sprzedawanego z tym aparatem. Nawet jeśli fotografujecie znacznie droższą lustrzanką cyfrową, zapewniam, że nie będziecie zawiedzeni. Polecam do każdej cyfry z matrycą APS-C.

Mam nadzieję, że pewne sprawy są dla was oczywiste - nie mam nic wspólnego z Tamronem, nie mam ich akcji, nie jestem na ich garnuszku, nie mam znajomych pracujących w tej firmie, nie mam też żadnych powodów, żeby zachwalać przewagę jakiegokolwiek aparatu czy obiektywu nad innymi. Ale po obejrzeniu kilku plików ze zdjęciami wykonanymi tym obiektywem, poszedłem do sklepu i go kupiłem. Zapłaciłem pełną cenę detaliczną, bez żadnych zniżek.

Wiem, że mam więcej obiektywów, niż potrzebuję. Ale niektóre szkła po prostu muszę mieć.

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

Jeśli ZAPRENUMERUJECIE biuletyn The 37th Frame będziecie mogli przeczytać o obiektywach znacznie więcej!

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0