Fotograf niedzielny - Dodatek specjalny! Czytajcie! Czytajcie!

Autor: Łukasz Kacperczyk

20 Wrzesień 2004
Artykuł na: 17-22 minuty
Dzień dobry! Obiecałem, że od czasu do czasu napiszę jakiś nadprogramowy felieton i oto on. W ostatni tygodniu miałem okazję pobawić się Nikonem D70 i chciałbym podzielić się z wami wrażeniami.

Wieści o biuletynie, zmyślny Nikon D70 i Photokina 2004

Dzień dobry! Obiecałem, że od czasu do czasu napiszę jakiś nadprogramowy felieton i oto on. Z wielkim zdziwieniem informuję, że wrześniowy "Niedzielny" zaowocował ponad pięćdziesięcioma nowymi prenumeratorami biuletynu. Otrzymałem też ponad 150 e-maili z reakcjami na felieton (nadal przychodzą). Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że opis moich szpitalnych przygód nie będzie niczym więcej, niż tylko lekko zabawnym wyjaśnieniem, czemu felieton jest trochę o niczym. Najwyraźniej nie doceniłem swojego dowcipu albo opis pobytu w szpitalu wzbudził w was współczucie, a może jedno i drugie.

Treść e-maili, które dostałem, wskazuje na to, że pominąłem informacje, które wielu z was uważa za niezbędne. Uzupełniam więc zaległości:

* Czuję się dobrze. Miałem problem z wyrostkiem robaczkowym i pęcherzykiem żółciowym - pierwszy mi wycięli, drugi zostawili (żebym jako stary zrzęda nadal mógł wylewać żółć). Operacja przebiegła pomyślnie, rekonwalescencja przebiega tak, jak powinna. Na nic nie mogę narzekać. Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy życzyli mi powrotu do zdrowia i dopytywali się o mój stan. Jestem wam niezwykle wdzięczny i aż się rumienię z zawstydzenia.

* Tak, wiem, że strona www.37thframe.com zawiera parę nieaktualnych informacji. Zmiany na stronie znajdują się na liście rzeczy do zrobienia i powolutku wspinają się w okolice szczytu. Na wszelki wypadek jednak przypomnę tylko, że biuletyn nie ukazuje się już na papierze, ale wyłącznie jako plik .pdf dostarczany e-mailem. Byłem bardzo szczodry, jeśli chodzi o "wykorzystanie w dobrej woli" i nie mam n i c p r z e c i w k o temu, żebyście sobie go wydrukowali i pożyczyli znajomym do przeczytania. Nie ma sprawy. W końcu z drukowanym czasopismem można zrobić to samo. Proszę tylko o nie rozpowszechnianie go w formie elektronicznej, bo sprzedaję biuletyn, żeby trochę sobie dorobić, a uważam, że i tak jestem dość szczodry jeśli chodzi o darmowe teksty w Internecie. Ale powtarzam - jeśli chcecie komuś pożyczyć wydruk, nie mam nic przeciwko.

* Książka Fotograf empiryczny stoi w miejscu. Próbuję odzyskać pieniądze z pierwszej drukarni, podczas gdy druga tylko czeka na sygnał do rozpoczęcia drukowania. Rozmawiałem ze starym znajomym, który jest dyrektorem finansowym firmy zajmującej się grafiką. Zgodził się pomóc w odzyskaniu zaliczki od pierwszego wydawcy. Facet jest znany z tego, że potrafi przenosić góry przez telefon; ja ledwo sobie radzę z samodzielnym wykonaniem międzymiastowej z budki telefonicznej (każdy ma jakieś wady i zalety - ja jestem człowiekiem słowa pisanego). Mam nadzieję, że już wkrótce będę mógł wam zaoferować książkę w formie pliku .pdf dostarczonego albo e-mailem, albo na płycie CD. Jednak nawet ci, którym znudziło się już czekanie na kopię papierową będą musieli jeszcze uzbroić w cierpliwość, ponieważ pliki odmówiły posłuszeństwa i nie chcą się zapisać w tym formacie. Nie ma możliwości, żebym w końcu nie postawił na swoim i nie wydał tej książki na papierze, więc jeśli wytrzymacie chwilkę dłużej, naprawdę uważam, że się nie zawiedziecie.

* Do chwili, kiedy wyślę siódmy numer "The 37th Frame", spróbuję się skontaktować z każdym dotychczasowym prenumeratorem (tylko tak będę wobec nich w porządku). Na razie odpisuje mi około połowa osób, z którymi się skontaktowałem, do niektórych będę musiał więc wysłać listy normalną pocztą. Nie uda mi się to przed wysłaniem siódemki. To pewnie trochę wkurzające, że nowi prenumeratorzy korzystają na tym bardziej niż starzy znajomi, ale kiedy w końcu cały system zacznie działać, jak należy, nikt nie będzie się mógł czuć wyróżniony, bo wszyscy będą tak samo zadowoleni. Z ulgą i radością donoszę, że 99,3 % osób, które dostały już swoją kopię w nowym formacie, jest zadowolone. Nie liczyłem na taki sukces. Wygląda więc na to, że był to dobry pomysł.

* Tak, prenumeratorom z zagranicy, którzy wcześniej zapłacili za przesyłkę, przedłużam okres prenumeraty.

* I w końcu - polityka. Napisało do mnie wiele osób, które namawiały, żebym p i s a ł w biuletynie o polityce. Poza tym dostałem kilkadziesiąt e-maili od prenumeratorów z zagranicy, którzy chcieli dać wyraz swojemu zmartwieniu i prosili o udzielenie odpowiedzi na palące pytania. Ale ja n i e jestem ekspertem od polityki i prenumeratorów, którzy są zagorzałymi zwolennikami Busha, też uważam za przyjaciół i rodaków, których nie chcę obrażać czy wyobcowywać. Rozmawiajmy o fotografii.

Postanowiłem więc nie pisać o polityce w biuletynie, ale będę wraz z nim przysyłał o s o b n y plik .pdf z moimi politycznymi wynurzeniami. Będzie jasno podpisany, żeby osoby, których nie interesuje mogły go po prostu wywalić, bez obawy, że stracą coś, co ma cokolwiek wspólnego z fotografią. Wszyscy w Stanach są wystarczająco zdenerwowani i nikt nie szuka dodatkowych źródeł irytacji. Jestem pod wrażeniem inteligencji czytelników biuletynu i wielkiej wiedzy, którą mają - żaden z nich nie zasługuje na obelgę, jaką byłoby mówienie im, na kogo mają głosować. Nasza przyjaźń opiera się na fotografii. I niech tak zostanie.

Zmyślny nikon

W ostatni tygodniu miałem okazję pobawić się Nikonem D70 i chciałbym podzielić się z wami wrażeniami. Dwie strony, na których publikowany jest niniejszy felieton zajmują się wyłącznie fotografią cyfrową (Luminous Landscape i Steve's Digicams), a Photo.net mimo mniejszej "cyfrowości" także zamieścił test tego aparatu. Oczywiście autorzy testujący D70 dla LL, SD czy PN znają się na cyfrze lepiej ode mnie, więc staram się nie pisać zbyt szczegółowo o lustrzankach cyfrowych (Fotopolis także testowało D70, przyp. tłum.).

Zadziwia mnie natomiast całkowity brak dyskusji z dystansem do samego siebie wśród Amerykanów (wystarczy wspomnieć o debacie na temat służby wojskowej kandydatów na prezydenta, ale, jak już wspomniałem, polityki nie będzie). Dotyczy to nawet udzielających się na forach dyskusyjnych dobrych serwisów. Mój komentarz na temat Nikona D70 i Canona 300D będzie dotyczył głównie perspektywy. Jasne, że można patrzeć na aparaty z perspektywy kupującego, czepiając się najmniejszych uchybień, a nie ma kamery idealnej. Wystarczy wziąć do ręki Nikona D2H czy Canona 1D Mark II, żeby natychmiast uświadomić sobie wady tanich lustrzanek cyfrowych. Jeśli jednak cofniemy się dwa kroki i spojrzymy na całość tego zjawiska, trudno nie zgodzić się z poglądem, że żyjemy w niezwykle ekscytujących czasach dla miłośników fotografii kolorowej. Kilka lat temu najtańsze lustrzanki cyfrowe kosztowały 25 tysięcy dolarów i kupowały je tylko agencje fotograficzne (i to te największe, i najbogatsze). Jednym z najczęściej powtarzanych powodów, dla których zawodowcy-weterani nie przechodzili na cyfrę, był fakt, że osiągnięcie "wystarczającej" liczby pikseli za normalną cenę wydawało się wtedy nieosiągalne. Kilku specjalistów dokonało pewnych obliczeń i wyszło im, że aby dorównać jakością filmowi małoobrazkowemu, matryce musiałyby mieć aż 6 megapikseli!

Debata, co jest lepsze - cyfra czy analog, już się niemal zakończyła, a kilka super-aparatów, które zostaną pokazane w ciągu najbliższych dni już całkowicie zabije jej trumnę. Myślę jednak, że warto pamiętać, jak niedawno jeszcze sześć megapikseli było uznawanych za Święty Graal.

Pod tym względem przyszłość już nadeszła. Podczas zabawy fajowskim Nikonem D70 dotarło do mnie, że oferuje on niemal dokładnie to, czego jeszcze sześć, osiem lat temu tak bardzo pragnęliśmy. To dość niedawno dla tych z nas, który są już po czterdziestce (na studiach niektóre weekendy trwały dłużej niż dziś całe lata...). Nigdy nie byłem miłośnikiem długich list danych technicznych, więc powiem tylko tyle: t o d o b r y a p a r a t. Przyjemny pod względem ergonomii; o wielkości, ciężarze i "gęstości", które wydają się, by użyć określenia Phila Askey, "doskonale dobrane". Kompromis miedzy jakością a kosztami rozwiązano pomyślnie dla jakości, dzięki czemu D70 wygląda jak prawdziwy aparat i pracuje się nim jak prawdziwym aparatem (czego nie można powiedzieć o tańszym Canonie EOS 300D).

Autofocusowi D70 daleko do systemu nastawiania ostrości F5, ale wydaje mi się, że jest przynajmniej tak dobry, jak w F80, a najprawdopodobniej nawet lepszy. To samo można powiedzieć o opóźnieniu wyzwolenia migawki po naciśnięciu spustu. Pod względem szybkości reakcji na działania fotografa doskonale nadaje się do większości zastosowań. Zresztą, gdyby D70 był aparatem na film, pięknie by pasował gdzieś między F80 i F100. Biorąc pod uwagę, że cenowo plasuje się mniej więcej w tym samym miejscu, wygląda na to, że znaleźliśmy święty Graal.

Oczywiście ma kilka wad (nie ma czegoś takiego jak "aparat idealny" i możecie mnie cytować. Leica M6? Jest tak słabo uszczelniona, że do środka mojego egzemplarza dostała się szczypawka, która następnie wyzionęła ducha w komorze filmu. Nie chcecie oglądać grupowych portretów rodzinnych z czarną sylwetką robala atakującego moich uśmiechniętych krewnych. Jak w horrorze. Nie przesadzam). Wizjer jest średniej wielkości okienkiem na końcu długiego korytarza. Nie jest to co prawda mikroskopijna dziurka od klucza, w którą wyposażono 300D, lecz oba wizjery nieodparcie kojarzą się z zamknięciem. Ale wszystkie minusy rekompensuje jedna z najważniejszych zalet: jakość obrazu. Zdjęcia z D70, nawet te wykonane przy pomocy "kitowego" obiektywu, wyglądają fantastycznie. Kolory są czyste (lubię kolory z nikonów, bo wydają się bardzo realistyczne, takie "w sam raz"), oddanie szczegółów rewelacyjne, a do tego aparat pozwala na pracę w większości typowych poziomów natężenia światła.

Największym komplementem, jakim recenzent testujący aparat dla czasopisma może obdarzyć aparat, jest stwierdzenie, że podobał mu się tak bardzo, że go sobie kupił. Przyznaję, że ja jeszcze nie zdecydowałem się na zakup lustrzanki cyfrowej, ale niech was to nie powstrzymuje. Musicie pamiętać, że lubię ręczne skrzynie biegów, książki w twardej oprawie, lampowe wzmacniacze, Spotmatiki, jachty (zwłaszcza drewniane), jazz z lat 50. Nie mam komórki, ale mam gramofon. Czytałem konstytucję kilkanaście razy, a gdybym musiał wybierać między wyjazdem do Szkocji a wylegiwaniem się na plaży w Kankunie, wybrałbym to pierwsze. Mam nadzieję, że pamiętacie też, co znaczy "z przymrużeniem oka"...

Miejcie oczy otwarte

Ponieważ coraz więcej osób "nawraca się" na cyfrę, warto chyba przypomnieć, że pod koniec miesiąca rozpoczną się targi Photokina 2004. Odbywają się co dwa lata w licznych i przestronnych halach targowych Kolonii. To największa tego typu impreza otwarta dla zawodowców, dziennikarzy i widzów. Tradycyjnie w tygodniu poprzedzającym targi lub na samej Photokinie ma premierę wiele nowych produktów. Co prawda jestem wolnym strzelcem, więc nie obowiązują mnie embarga na informacje, ale postanowiłem i tak ich dotrzymać.

To nie jest październikowy felieton - ukaże się on w pierwszą niedzielę października.

Jeśli jeszcze nie zaprenumerowaliście mojego biuletynu, zróbcie to! Właśnie sobie uświadomiłem, że dzięki bazie adresów e-mailowych prenumeratorów mogę im wysyłać "bonusy", a zapewniam was, że nie chcecie ich przegapić. Naprawdę warto.

Serdecznie pozdrawiam.

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

Zaprenumerujcie biuletyn The 37th Frame. Pospieszcie się, póki jeszcze pamiętacie, zanim Mike znów zacznie gadać o polityce!

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0