Fotograf niedzielny - Kilka słów o fałszowaniu zdjęć

Autor: Łukasz Kacperczyk

4 Lipiec 2004
Artykuł na: 17-22 minuty
Historia fotografii zna wiele przypadków manipulowania zdjęciami, by zmienić "rzeczywistość", którą przedstawiają - często dla żartu. Dobrze pamiętamy stare pocztówki przedstawiające sześciometrowe pstrągi albo pomidory wielkości piłek plażowych załadowane na wozy drabiniaste, czy uśmiechniętych turystów wykorzystujących złudzenie optyczne, dzięki któremu podtrzymują jedną ręką krzywą wieżę w Pizie. Każdy, kto czytał dzienniki Edwarda Westona, wie, jak często i gorzko fotograf narzekał na nużące godziny spędzone na retuszowaniu negatywów portretowych, żeby pozbawić klientów zmarszczek i innych niedoskonałości.

Wiele lat temu dostałem zlecenie na wykonanie portretu, na myśl o którym do dziś nie potrafię się powstrzymać od śmiechu. Poproszono mnie, żebym wykonał zdjęcie rodzinne samotnej matki i jej trzech dorosłych córek. Wszystkie były wyjątkowo pięknymi, niezależnymi kobietami z Old Dominion (czyli ze stanu Wirginia, dla tych, którzy nie są Amerykanami). Najstarsza córka, możliwe, że najpiękniejsza z nich, właśnie wyszła za mąż za poważnego i ambitnego adoratora, którego będę nazywał "Fred". Cała piątka miała się znaleźć na portrecie.

Ustawiłem światła w salonie matki i zacząłem wypróbowywać najróżniejsze kompozycje i pozy. Panował radosny nastrój, wszyscy żartowali. W pewnej chwili jedna z córek wspomniała o przyjaciółce, która kazała wyretuszować z rodzinnego portretu byłego męża. Zaproponowała, żeby Fred stanął z tyłu i z boku, żeby w razie, gdyby małżeństwo siostry nie wypaliło, i pojawiłaby się konieczność wyretuszowania go. Uwaga ta wywołała wybuchy śmiechu, w których Fred dzielnie uczestniczył.

Ale kobiety nie zamierzały na tym poprzestać i rozwijały dowcip tak długo, aż doprowadziły się do histerii. Jak można się domyślać, z każdą chwilą śmiech Freda stawał się coraz bardziej anemiczny. Dało się też słyszeć jego nieśmiałe protesty. Jednak najzabawniejsze było to, że panie w końcu postawiły na swoim i Fred rzeczywiście stanął z tyłu i boku.

Mimo moich starań, skończone zdjęcie przedstawiało cztery śliczne kobiety, rumiane od śmiechu i szczerzące radośnie zęby, i zdumionego, przybitego Freda... gdzieś z tyłu, tak żeby pozostała czwórka modeli dobrze się komponowała, gdyby mężczyzna został kiedyś usunięty ze zdjęcia.

Moja znajoma, Becky opowiadała mi kiedyś podobną historię o tym, jak przy pomocy nożyczek do paznokci usunęła z rodzinnego zdjęcia swojego byłego chłopaka. Zachęcona tym jej matka fachowo przecięła fotografię na dwie części i złożyła ją na zakładkę, dzięki czemu przerwa po byłym chłopaku zniknęła. Podobno operacja była tak udana, że bez dokładnych oględzin trudno było zauważyć, że zdjęcie zostało zmienione.

Zastosowania propagandy

Historia fotografii zna wiele przypadków manipulowania zdjęciami, by zmienić "rzeczywistość", którą przedstawiają - często dla żartu. Dobrze pamiętamy stare pocztówki przedstawiające sześciometrowe pstrągi albo pomidory wielkości piłek plażowych załadowane na wozy drabiniaste, czy uśmiechniętych turystów wykorzystujących złudzenie optyczne, dzięki któremu podtrzymują jedną ręką krzywą wieżę w Pizie. Każdy, kto czytał dzienniki Edwarda Westona, wie, jak często i gorzko fotograf narzekał na nużące godziny spędzone na retuszowaniu negatywów portretowych, żeby pozbawić klientów zmarszczek i innych niedoskonałości.

Czasem intencje retuszerów są bardziej złowrogie. David King, w książce The Commissar Vanishes, opisuje, jak to odsunięci od władzy sowieccy dygnitarze byli starannie usuwani z oficjalnych zdjęć. CIA zwykła bardzo uważnie studiować takie fotografie, żeby dowiedzieć się, kto w danym czasie cieszył się przychylnością radzieckiej władzy, a kto nie. Niestety dla zainteresowanych, listy wyretuszowanych ze zdjęć często pokrywały się z listami straconych.

Czymże jest prawda? Niektóre bezczelne akty manipulacji fotograficzną "rzeczywistością" zostały usprawiedliwione z ponoć "artystycznych" przyczyn. Istnieje wiele przykładów fałszowania nawet zdjęć newsowych. Za przykład może posłużyć niesławna okładka "Time'a" autorstwa Matta Mahurina. Widać na niej policyjne zdjęcie O. J. Simpsona. Okładka wywołała falę krytyki, bo Simpson wygląda na niej, jakby miał ciemniejszą skórę i miał większy zarost niż w rzeczywistości. Ale rzadko przypomina się, że "Time'owi" pewnie by się upiekło, gdyby w tym samym tygodniu "Newsweek" nie zamieścił na okładce tej samej fotki, tyle że nie podretuszowanej.

Tak naprawdę, to zmiany można zauważyć dopiero, porównując obie wersje. Niektórzy lubią się w to bawić i życzę im wytrwałości, zwłaszcza jeśli dzięki temu fałszerstwa wychodzą na światło dzienne a newsroomy dbają o prawdziwość zdjęć.

Prawdopodobnie największymi winowajcami są tutaj okładki magazynów. Każdy, kto kiedykolwiek pracował jako redaktor czasopisma, wie, że projektowanie okładek to niewdzięczna robota i niewyczerpane źródło konfliktów i napięć. Joe Zeff z firmy Joe Zeff Desing powiedział: "Wystarczy uświadomić sobie, jaką krzywdę robi się zdjęciu, które wybrano na okładkę. Najpierw mocno się je kadruje, żeby zwiększyć wrażenie, jakie zrobi na półce salonu prasowego. Następnie jedną piątą zdjęcia zasłania wielkie logo z tytułem. Do tego dochodzą nagłówki i zajawki, niektóre z dodatkowymi, małymi zdjęciami. Na koniec na dole umieszcza się kod kreskowy i dane numeru. Nie każda fotografia jest w stanie wytrzymać takie tortury" (cytuję za Kennethem F. Irbym z Poynteronline). Magazyny zmieniają zdjęcia najczęściej, bo najczęściej nakładają na nie słowa. Żeby wszystko do siebie ładnie pasowało, trzeba całość delikatnie poprzestawiać.

Takie praktyki spowodowały falę narzekań na wkład, jaki w tę dziedzinę wniosło pojawienie się obróbki cyfrowej i programu Adobe Photoshop. Jednak moim zdaniem cyfra to rewolucja wyłącznie technologiczna, z punktu widzenia koncepcji to mniej znacząca ewolucja - cyfrowe manipulacje i fałszerstwa to nic więcej, jak tylko nowe sztuczki w służbie starych zasad. Cyfra sprawia, że manipulowanie zdjęciami i fałszerstwa są łatwiejsze do wykonania i trudniejsze do wykrycia, ale ruch w tę stronę trwa nieprzerwanie od 1839 roku. Podstawy moralne od zawsze są wątpliwe. Na stronie http://larrysface.com/deception.htm znajdziecie świetny artykuł Bruce'a Godlfarba, który zawiera wiele przykładów i ciekawych linków.

W co tu wierzyć

Często pojawiają się głosy, że konsumenci znają się na mediach na tyle, że zdają sobie sprawę, że zdjęcia nie muszą ukazywać rzeczywistości. To wymówka, która schlebia konsumentom - czyli wam i mnie też - ponieważ każdy z nas chce wierzyć, że "się zna" i trudno go zwieść. Moim zdaniem jest odwrotnie. W trwającej właśnie prezydenckiej kampanii wyborczej i Kerry, i Bush dowolnie żonglowali faktami w swoich spotach wyborczych, zwłaszcza Bush (i tym razem nie jest to tylko moja opinia, tylko najprawdziwsza prawda). Badania wykazały, że, mimo iż ludzie twierdzą, że nie dają się łatwo nabrać, gdy zapyta się o jakieś szczegóły, cytują "fakty", które pojawiają się wyłącznie w telewizyjnych spotach.

Myślę, że nieprawdziwe zdjęcia wpływają na nasze widzenie świata. Jednym z najbardziej uderzających aspektów propagandowego dokumentu Michaela Moore'a Fahrenheit 9/11 jest fakt, że w filmie widzimy martwych, umierających i rozpaczających po obu stronach konfliktu; zdjęcia, które w większości zostały ocenzurowane przez nasz rząd. Czy dajemy się zwieść cenzurze? Może nam się wydawać, że nie, ale moim zdaniem niestety tak, przynajmniej podświadomie. Amerykanie wierzą, że ta wojna jest bardziej sterylna niż inne, zupełnie jakby w przeciwieństwie do innych wojen nie ginęli w niej ludzie.

Na początku mojej kariery w magazynie "Photo Techniques" wpakowałem się w kłopoty po tym, jak pod pseudonimem napisałem krótki, niepochlebny tekst o autorze, który pokazywał pejzaże-fotomontaże. Zrobiłem to, żeby wypełnić miejsce po wycofanej za pięć dwunasta reklamie, ale zachowałem się nie w porządku - niesprawiedliwie skrytykowałem prezentację zdjęć, nie pozwalając autorowi na ripostę, a redaktor powinien stać murem za swoimi autorami. Wiele się wtedy nauczyłem i od tamtej pory tego typu teksty pojawiały się wyłącznie we wstępniaku. Ale poglądów nie zmieniłem - naprawdę nie cierpię fotomontaży, które mają za zadanie przekonać widza, że patrzy na prawdziwe zdjęcie. Nie cierpię ich z etycznego i intelektualnego punktu widzenia. Nauczyłem się tego od mojego znajomego, piszącego o fotografii Cteina - stwierdził, że jego zdaniem wszystkie fotografie, jakie w życiu widział, uczą go, jak naprawdę wygląda świat. Fałszywki wypaczają prawdziwy obraz i stawiają funkcję edukacyjną pod znakiem zapytania. Innymi słowy, widoczek może być ładniutki, ale chciałbym też, żeby był prawdziwy.

Czasem nawet zmiana nacisku może zostać odebrana jako kłamstwo. Podczas mojej ostatniej wizyty w Wal-Marcie usłyszałem, jak jakiś facet szyderczo stwierdził, że widoczna na wystawie biografia Billa Clintona powinna nosić tytuł My Lie (Moje kłamstwo zamiast Moje życie z ang. lie - life, przyp. tłum.). Może to trochę krzywdząca opinia zważywszy, że facet nie czytał tej książki, ale bez wątpienia każda autobiografia manipuluje nieco faktami, kładąc nacisk na jedno i usuwając w cień co innego. Kilka dni później jak grzyby po deszczu pojawiły się artykuły o tym, jak to Monika Lewinsky gorąco skrytykowała sposób, w jaki Clinton opisał ich romans, ponieważ, jej zdaniem, zredukował jej rolę niemal do zera. Trudno się z nią nie zgodzić, ponieważ poświęcono jej zaledwie kilka wierszy w niemal tysiącstronicowej książce (zresztą ona też napisała już autobiografię). Czy Clinton skłamał? Może nie bezpośrednio, ale przez sugestię i wykluczenie - tak.

Ale wracając do fotografii - to samo można powiedzieć o moim stałym chłopcu do bicia, czyli albumie podróżniczym. Znajdziecie je we każdej księgarni z tanią książką - półki pełne albumów z nazwami różnych miejsc: Irlandia, Grecja, Vermont itp. Otwórzcie którąś i przejrzyjcie tyle stron, ile będziecie w stanie znieść. Waszym oczom ukaże się niewiele więcej niż sterylna, oficjalna wersja najbardziej malowniczych widoków w okolicy - słynne krajobrazy, dostojne stare budynki, miejsca historyczne i banalne. Czy istnieje album o Vermont, w którym nie ma idyllicznych fotek żywicy spływającej z klonów albo kościoła w Strafford ze zdjęcia Paula Stranda; albo album o Irlandii bez choćby jednej ruiny z Glendalough czy uśmiechniętego od ucha do ucha rudowłosego skrzata? Ale próżno w nich szukać malowniczych fotografii alkoholików żyjących na ulicy albo rozpadających się barakowozów.

Papierkiem lakmusowym braku odniesienia do rzeczywistości albumów podróżniczych jest wizyta w danym miejscu. Wystarczy porównać zdjęcia z tym, co tam zastaniemy. Mam to szczęście, że w młodości dużo podróżowałem, więc kiedy oglądam albumy o Francji albo Rzymie, wiem jak tam naprawdę jest. Wizja, którą przedstawiają albumy, nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością.

Podobne zarzuty można jednak postawić także drugiej stronie. Według swoistej "dokumentalnej" tradycji warto fotografować tylko biedę i nieszczęście, nigdy piękno. Można powiedzieć, że to nic więcej, jak tylko antyteza pięknej sterylności, która każe pokazywać brzydotę i toksyczność.

Czy da się takie podejście jakoś usprawiedliwić? Możliwe. Albumy podróżnicze ukazują jedną interpretację rzeczywistości, a nie wierny, obiektywny obraz. Ale pewnie niektórzy rzeczywiście podróżują do dalekich krajów, żeby obejrzeć "standardowe" widoczki i nie próbują zobaczyć prawdziwego oblicza miejsca, które zwiedzają.

Jednak co jakiś czas pojawia się album, który znajduje złoty środek, ukazując lirykę i piękno w czysto realistycznym i pozbawionym sentymentów kontekście. Właśnie taka jest książka Davida Hurna Wales: Land of My Father - czysty, zimny dokument, który jest jednocześnie ciepłym portretem. Może nie powinno mnie to dziwić, ponieważ to właśnie Hurn wraz z Billem Jayem napisał jedną z ulubionych książek fotografów, wydaną przez LensWork publikację On Being A Photographer. Zdjęcia Hurna z pewnością mają w sobie wiele prawdy, ale niektóre są też po prostu piękne, niezależnie od gustu widza.

Taki ze mnie hadrcore'owiec

Jeśli chodzi o prawdę w fotografiach, jestem bardzo zasadniczy. Uważam, że wszystkie zdjęcia powinny być jak najbliższe rzeczywistości i jedynym usprawiedliwieniem manipulacji (poza "naprawianiem" aspektów technicznych) jest chęć zbliżenia fotografii do subiektywnego widzenia przez artystę fotografowanego obiektu. Zmiany dla samych zmian, dla celów ilustracyjnych czy dekoracyjnych, albo dla przyciągnięcia wzroku widza nie sprawiają, że zdjęcia są lepsze, tylko mniej fotograficzne.

----

Mike Johnston

www.37thframe.com

WIEŚCI NA TEMAT BIULETYNU: Szósty numer biuletynu "The 37th Frame" właśnie został opublikowany, będzie to pierwsze wydanie w formacie .pdf. Jak na razie odzew był oszałamiająco pozytywny. Najnowszy numer ma 33 strony (fajna, duża, łatwa do czytania czcionka), 8 ilustracji i zajmuje ok. 520 kb. Zawiera między innymi: odpowiedzi (i pytania!) quizu z poprzedniego wydania, krótką refleksję na temat najważniejszych fotograficznych zasad, artykuł na kluczowy, lecz często pomijany problem archiwalności odbitek, bardzo poszerzony tekst na temat trwałości płyt CD-R (na podstawie felietonu sprzed kilku tygodni) i powiększoną część newsową (ze zdjęciami!).

Jak na razie szósty numer trafił już do jednej piątej prenumeratorów (których jest 1250) i robię, co w mojej mocy, żeby cała operacja poszła jak najsprawniej. Jeśli jesteś prenumeratorem, ale jeszcze nie dostałeś swojej kopii, nie rozpaczaj i dzielnie czekaj. W zasadzie codziennie lista osób, które czekają, się zmniejsza. Chciałbym, żeby nowa baza danych była pozbawiona błędów i sytuacji w stylu "operacja się udała, pacjent zmarł" (drugi raz nie popełnię tych samych błędów...). Czas dostawy pierwszego numeru w .pdfie trochę się wydłuży, ale dzięki temu w przyszłości będzie znacznie sprawniej i szybciej.

Nie udało mi się niestety skończyć drugiej części recenzji trzydziestek piątek, która znajdzie się w numerze siódmym, tak jak poszerzona wersja tekstu "Parametry specyfikacji obiektywów i cechy obiektywów". Jeśli chodzi o szkła 35 mm, to tym razem będą to: Leica 35 mm f/1,4 Summilux-M Aspherical (Type 1), Leica 35 mm f/2 Summicron-M ASPH, Pentax Super-Multi-Coated Takumar 35 mm f/2 gwint M42, AF-Nikkor 35 mm f/2, Leica 35 mm f/2 Summicron-R, Pentax SMC M 35 mm f/2 i Zeiss Contax Distagon 35 mm f/1,4. W najnowszym numerze znajdziecie też mojego faworyta do miana najlepszego obiektywu, jaki kiedykolwiek wyprodukowano - pomysł może nie najmądrzejszy, ale mam nadzieję, że trochę zabawny. Wychodzi na to, że wydanie siódme będzie niemal w całości poświęcone obiektywom.

Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0