Fotograf niedzielny - Życie recenzenta

Autor: Łukasz Kacperczyk

11 Kwiecień 2004
Artykuł na: 23-28 minut
"Wiesz, o co chodzi, cwaniaczku... Zresztą, od jak dawna już to robisz? Przekazuję wiadomość: powiesz, że Nikon CoolPix 8700 jest najlepszy. Nikon-jest-najlepszy. Kapujesz?"

(Dedykowane wszystkim wszechwiedzącym cynikom z forów dyskusyjnych DPReview.)

"Sprzedalibyśmy się, ale nie wiemy jak".
Jerry Garcia

Scena 1

Poszedłem ostatnio do lokalnego centrum handlowego. Najwyraźniej ktoś nas obserwował. Syn poleciał wrzucać ćwierćdolarówki do tych maszyn, w których dzieci próbują "złowić" małe, wypchane zwierzątka (czytaj: zabawki). Głowę bym dał, że nikt nigdy nie wygrywa w tej grze... Przez chwilę byłem sam. Nagle stanął mi na drodze jakiś lekko rozdygotany facet.

Był ubrany w prochowiec, na głowie miał kapelusz, nad jego górną wargą migotały kropelki potu, a z ust pachniało mu pizzą. Chwileczkę, staliśmy akurat obok pizzerii. Zresztą nieważne. Był podenerwowany i unikał mojego wzroku. Już miałem go walnąć w ryj, kiedy wyciągnął z kieszeni płaszcza kopertę.

- To od szefa - wymamrotał wysokim, szorstkim głosem.

- Czyjego szefa? - odparowałem. - Ja nie mam szefa.

- Od moich szefów z Japonii. Wiesz, o co chodzi, cwaniaczku... Zresztą, od jak dawna już to robisz? Przekazuję wiadomość: powiesz, że Nikon CoolPix 8700 jest najlepszy. Nikon-jest-najlepszy. Kapujesz?

Wcisnął mi kopertę w dłoń. No dobra, może i sam mu ją wyrwałem - wyszło na to samo, więc co za różnica, co nie?

- Kapuję.

- Tylko tym razem nic nie schrzań - zagroził. - W przeciwnym razie...

Zniknął równie nagle, jak się pojawił. Zdaje się, że schował się w sklepie z bielizną, pomacać staniki, ale pewności nie mam. Co było w kopercie? Dwa bilety na Jamajkę, w obie strony! Bez jaj - uwielbiam Karaiby.

Nowy Nikon CoolPix 8700 jest najlepszy. Ze wszystkich 8-megowych cyfrówek. Nadaje się do wszystkiego. Cóż więcej mogę o nim powiedzieć?

Scena 2

Telefon zadzwonił późnym wieczorem.

- Spotkajmy się tam, gdzie tory przecinają Bulwar Zachodzącego Słońca. Przyjdź sam.

- Wie pan, to tylko Waukesha, tutaj to się nazywa ulica Zachodzącego Słońca, nie bulwar. A do tego nie mogę przyjść sam. Jestem samotnym ojcem. Przecież nie zostawię dzieciaka samego w domu.

- Niech będzie - odparł głos w słuchawce. - Ale niech tym razem zostawi plastikowe karabiny w domu, zrozumiano? Chłopcy są nerwowi. Będziemy czekać przy budce telefonicznej.

Przy budce?

- Przykro mi to mówić, ale budki telefoniczne to pieśń przeszłości. Teraz mamy komórki.

Minęło wiele lat. Coraz więcej nowych twarzy w tym biznesie.

- W takim razie umówmy się przy miejscowym sklepie fotograficznym.

- Miejscowym sklepie fotograficznym? - powtórzyłem za nim z sarkazmem. - Tym, który od czterech lat już nie istnieje przez Media Markt?

- Nieważne - odpowiedział głos. Słychać było, że traci cierpliwość. - Spotkamy się na parkingu przy Auchan.

Dwadzieścia minut później zaparkowałem przy eleganckiej, czarnej toyocie. No dobra - czarnej toyocie. Jej szyby były albo przyciemniane, albo bardzo brudne. Kiedy otworzyłem okno a mój rozmówca zrobił to samo, na tylnym siedzeniu toyoty zauważyłem kilka zwalistych postaci. No tak - "chłopcy". Goryle, karki. Z takimi nie warto zadzierać, o czym przekonał się ostatnio mój syn Zander, kiedy wycelował do jednego z nich z plastikowego pistoletu i rozpętał prawdziwe piekło. Potem okazało się, że chodziło o coś zupełnie innego, ale mogło być znacznie gorzej. Na samo wspomnienie przeszedł mnie dreszcz.

- Masz - powiedział kierowca, podając mi wypchaną brązową kopertę.

Gotówka. Chłopcy z Koniki-Minolty nie byli specjalnie subtelni. Potem podał mi następną i następną, i jeszcze jedną.

- Dwa tysiączki - powiedział. - Niskie nominały. Co do centa. Nie musisz liczyć.

- Zajęłoby mi to całą noc - warknąłem. - To same jednodolarówki.

- Nieważne.

Mam cię, ptaszku! Więcej mi nie było trzeba - miałem ślad. Na sto procent rozmawiałem z gościem, który do mnie dzwonił. Szkoda, że nie widziałem jego twarzy. Wszystko zasłaniały ciemne okulary i sumiaste sztuczne wąsy.

- Masz tylko powiedzieć, że Minolta A2 jest najlepsza, recenzencka gnido.

- Minolta A2 jest najlepsza. Roger. Zapłacone, załatwione.

Opuścił ciemne okulary na tyle, żebym mógł przez moment spojrzeć mu w oczy.

- Nie nazywam się Roger - powiedział.

Z piskiem opon czarna toyota ruszyła naprzód... i walnęła w krawężnik. Wsteczny bieg, znów pisk opon i tym razem zniknęli w mroku nocy.

Minolta A2 jest najlepsza. Co prawda to tylko efekt stopniowych zmian wprowadzanych do pierwszej siódemki, której nie cierpiałem, ale dzięki tym zmianom powstał całkiem fajny aparat. Mały, z obiektywem wysokiej jakości i, zgadza się, tą samą ośmiomegową matrycą, co konkurencja. Ale tak naprawdę, to wyróżnia go system stabilizacji obrazu wbudowany w korpus aparatu, a nie w obiektyw. Dzięki niemu można uniknąć używania wysokich czułości. To jak na razie najlepsza cyfrówka firmy Konica-Minolta.

Scena 3

To była ciemna i burzowa noc. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. W telewizji dawali akurat kreskówki i pokój wypełniony był zimnym, niebieskawym światłem, które rzucało wokoło przerażające cienie. Mysz Jerry wylewała właśnie na głowę kota Toma wiadro lodowatej wody. Co za ironia, pomyślałem sarkastycznie (a może to był sarkazm, o którym pomyślałem ironicznie?). Czy na zewnątrz czeka mnie równie zimny prysznic?

Otworzyłem drzwi.

- Cześć - powiedziałem.

- Idź coś zjeść! - padła riposta chłopaka. Roześmiał się w głos. Ha, ha. Smukły cień, który stał obok szturchnął go łokciem, żeby się uciszył.

- Żartowałem. Przyniosłem pizzę.

- Nie zamawiałem żadnej cholernej pizzy - odparłem, słysząc, jak mój wewnętrzny wykrywacz niebezpieczeństwa pika jak szalony. Chwila, a może to zegar w piecyku? Zaraz miała się zacząć "Ekstradycja" i robiłem sobie popcorn. Żadne tam frykasy - taki zwykły, jaki się kupuje w plastikowych torebkach. Niezależnie od tego, co wam powiedzą, praca dziennikarza fotograficznego to ciężki kawałek chleba.

- Na koszt firmy? - powiedział, stojący za dostawcą pizzy, cień, wkraczając w światło. Widziałem go pierwszy raz w życiu. Był azjatą, prawdopodobnie Japończykiem, bardzo młodym Japończykiem. Całą twarz miał w pryszczach. Był ubrany w garnitur i gigantyczną kurtkę puchową, którą wypychało coś, co trzymał w ręku.

- Dla ciebie, za darmo.

- Darmowa pizza! - wykrzyknąłem i dodałem - Pizza, mmmmmmm - naśladując Homera Simpsona. Dzieciak przewrócił oczami. No dobra, udawanie Homera Simpsona nie wychodzi mi najlepiej. Myślał, że tego nie wiem? Zresztą mam większe problemy na głowie.

- My.. to znaczy, Sony? - powiedział facet w puchówce. Wszystko, co mówił, brzmiało jak pytanie. - Powiesz, że Sony F-828 jest najlepsze? Okay? Dostałeś darmową pizzę!

- Pizzę? Tylko pizzę? - niespecjalnie mi się to podobało. Ani trochę.

- My w tym nowi - odparł pryszczaty.

- Niech będzie, powiem, że F-828 jest najlepszy, ale na przyszłość - jeśli będziecie czegoś ode mnie chcieli, będziecie się musieli bardziej postarać. Konkurencja potrafi się lepiej zachować. Znacznie lepiej. Przekaż tę wiadomość swoim szefom.

- Szefom? W życiu ich nie znajdę - odparł ze smutkiem w głosie. - Centrala w Tokio jest za duża. Gubię się nawet na naszej stronie internetowej. Teraz smutek zastąpiło cierpienie.

- Zazwyczaj darmowa pizza nie wystarcza. Następnym razem mogę nie być taki głodny - powiedziałem szorstko.

Nagle sięgnął po coś pod kurtkę. O Boże. Może przesadziłem z tą pyskówką? Czy to już koniec? Nadeszła chwila prawdy? A ja nie mam przy sobie mojego wiernego Black-and-Wessona... Znaczy, Smith-and-Deckera (z emocji zakręciło mi się w głowie i nie myślałem logicznie). Mojego najlepszego kumpla, metalowego substytutu penisa. Ostatniej deski ratunku. Wiecie, o co mi chodzi. Mojej trzydziestki ósemki. Albo przynajmniej M6, którą mógłbym zdzielić go w łeb. Byłem bezbronny.

Ale on nie wyciągnął spod kurtki Uzi. Trzymał w ręku dwulitrową butelkę. Wyciągnął ją w moją stronę.

- Polo Coctę? - zapytał z nadzieją w głosie.

- Pewnie, chętnie - odparłem, próbując ukryć ulgę. Wziąłem od niego dwie duże pizze z podwójnym serem i butelkę coli. - A teraz spadaj, zanim sąsiedzi zaczną coś podejrzewać. Trzasnąłem drzwiami i po raz pierwszy od chwili, kiedy zadzwonił dzwonek wziąłem głęboki oddech. Wnętrze wypełniał dym i zapach spalonego popcornu. W tle groźnie brzmiał temat z "Ekstradycji". Co za ironia. A to, co takiego? Głowę bym dał, że czuję ten sam zapach pizzy, który zwąchałem podczas spotkania z gościem z Nikona. Niemożliwe. Pewnie mi się wydaje, pomyślałem. Ale takie właśnie jest życie śledczego dziennikarza fotograficznego - zawsze szukam poszlak. Ani chwili odpoczynku.

Sony F-828 to najlepsza cyfrówka! W końcu to oni robią tę nową, ośmiomegową matrycę i to oni jako pierwsi wsadzili ją w aparat. Dodatkowo F-828 to czwarta generacja wyjątkowej i cieszącej się dużą popularnością serii Sony F-XXX. Bardzo lubiłem F-707, któremu dawno temu poświęciłem nawet jednego "Fotografa niedzielnego". F-828 naprawia najważniejszą dla mnie wadę tamtego aparatu, czyli brak prawdziwego szerokiego kąta. A do tego to jeden z najwygodniejszych aparatów, jakich kiedykolwiek używałem.

Scena 4

Jechałem ciemną, opuszczoną boczną drogą. Nagle oślepiły mnie światła samochodów, które blokowały jezdnię.

Delikatnie nacisnąłem hamulec mojego wspaniałego forda. Poprawka - "przerdzewiałego" forda. Lało jak z cebra. W światłach stojących samochodów widać było kilka zakapturzonych sylwetek. Jedna z nich pogrzebowym krokiem podeszła do mojego wozu. Otworzyłem okno.

- Chodź - powiedział mężczyzna. - Chcemy ci coś pokazać.

Zatrzymałem samochód, włączyłem awaryjne i wysiadłem. Noc była ciemna, a deszcz mokry. Zakapturzeni ustawili się gęsiego, co i ja zrobiłem. Szliśmy na szczyt wzgórza, przedzierając się przez gęste krzaki.

Podmokłe, smagane wiatrem wrzosowisko. Kluczymy między samotnymi grobami. W oddali rozlega się przejmujące wycie psa. W końcu zakapturzony korowód się zatrzymuje i otacza wyglądający na nowy obelisk wykuty w białym marmurze. Przepycham się do przodu, żeby przeczytać napis wyryty w kamieniu. Co tam jest napisane? Co tam jest napisane? Napięcie sięga zenitu.

Napis głosił: "System OM, niech spoczywa w pokoju".

- Jeszcze nie doszliśmy do siebie po tym ciosie - powiedział facet, który podszedł do mojego wozu. - W 1984 trzymaliśmy świat w garści. Sprzedawanie miliardów kompaktów w latach 90. to już nie było to.

- Po co mnie tu przyprowadziliście? - zapytałem.

- Racja. Chcemy, żebyś powiedział, że C-8080 jest najlepszy. Możesz to dla nas zrobić? Przez wzgląd na dawne czasy.

- A niby czemu? - spytałem zadziornie. Ciekawe, czy zrozumieją aluzję.

Zrozumieli, od razu.

- Bo damy ci to - powiedział, wyciągając coś zza ponurego obelisku.

Szczęka mi opadła. Nie mogłem uwierzyć, że znów miałem go w ręku!

- Czarny OM-4Ti i Zuiko 40 mm f/2! - wykrzyknąłem. - Skąd wiedzieliście?!

- Stare zapasy - odparł. - Nikt nie ma do nich dostępu. Pomożesz nam, prawda?.

- Jasne!

Olympus C-8080 jest NAJLEPSZY! Najlepsiejszy! Niesamowicie świetny! Serio, jest ekstra! No dobra, nawet go jeszcze nie widziałem na żywo, ale i tak jest najlepszy!!! Ale mi się trafiło...

Scena 5

Łaziłem sobie po centrum nie wadząc nikomu. Był słoneczny dzień - przestało padać. W końcu. Nagle zdałem sobie sprawę, że po obu stronach, równo ze mną idzie dwóch gości w czarnych garniturach. Poczułem szturchnięcie z boku. Coś wąskiego - dwudziestka dwójka? Ulubiony kaliber zabójców na zlecenie. Czyżbym wpakował się w tarapaty? Zesztywniałem, serce waliło mi jak oszalałe.

- Przepraszam, uderzyłem pana parasolem - powiedział jeden z gości.

- Tędy - wycedził przez zęby drugi. Zagonili mnie do jakiegoś szklanego biurowca.

A potem do windy. Cóż mogłem zrobić? Dwóch na jednego i przynajmniej jeden z nich miał przy sobie... na pewno parasol. Rozglądając się wokoło, zauważyłem, że podłoga windy była z marmuru. Właśnie tak - winda z marmuru. Czyżby byli aż tak bogaci? Aż tak wpływowi?

Drzwi windy otwierane kluczem w panelu sterującym. Wyciszony korytarz, na podłodze gruby dywan. Wielkie podwójne drzwi z małą tabliczką. Stało się. Trafiłem do miejsca, o którym wielu dane jest tylko słyszeć; do miejsca, z którego niektórzy już nie wracają. O tak - znalazłem się w samym sercu działu Public Relations Canona.

Drzwi otwarły się gwałtownie, a ze środka zaatakowała mnie ściana dźwięku z imprezy, która trwała wewnątrz. Ogromne, bogato urządzone biuro. Mężczyźni w garniturach, skąpo odziane "hostessy", mnóstwo szampana w kryształowych kieliszkach na długich nóżkach, stoły zastawione sushi, nieskładne dźwięki głośnej japońskiej muzyki na flet unoszącej się nad mieszaniną gwaru rozmów i śmiechu. Niezła scenka.

I wtedy mnie zauważyli. Stałem tam taki malutki. Muzyka ucichła. Ucichły też rozmowy. Zaprowadzono mnie do największego biurka, jakie w życiu widziałem. Szedłem jak na ścięcie. Za biurkiem siedział niedogolony, gruby facet z gigantycznym cygarem w zębach. Blat był zastawiony mnóstwem drogiego sprzętu cyfrowego: EOS's 1D, 10D, najnowszy obiekt pożądania - Mark II, szkiełka EF (głównie elki). Pierwsza klasa.

- Co to ma być? - zapytał grubas z silnym nowojorskim akcentem. - To ma być ten pieprzony recenzent? Nie wygląda na takiego wszechmocnego, nie?

Tłum potwierdził jego zdanie: "Skąd!", "Zupełnie nie!", "Też tak myślę, szefie!", "To tłusty śmieć!". Spojrzałem na tego ostatniego gościa, jakbym chciał powiedzieć, że pewnego dnia, mój drogi... Nie dzisiaj, nie tutaj, ale pewnego dnia się spotkamy.

- Drogi panie recenzenciku, chciałbyś się tym pobawić? - wyciągnął w moją stronę 1Ds. Chciałem wziąć go do ręki, ale w ostatniej sekundzie wyrwał go z mojego zachłannego uścisku! - Nie dostaniesz! - wykrzyknął, zanosząc się od śmiechu. Cała reszta też wybuchła śmiechem, jakby na zawołanie. - A może chcesz się pobawić tym? - powiedział, wskazując Mark II.

- O rajuśku, pewnie, że tak! - zaszczebiotałem.

- Nie dostaniesz! - odpowiedział i zaśmiał się jeszcze głośniej. Odłożył Mark II na biurko. Sala rozbrzmiała lizusowskim śmiechem reszty imprezowiczów.

Facet wstał zza biurka i objął mnie ramieniem.

- Tak sobie tylko żartowałem, mały. To tylko żarty. Prawda, chłopaki?

- Pewnie!

- Racja!

- Szef tylko sobie żartował, szefie!

- To taki dowcip, DOWCIP!

- Weź to - powiedział, podając mi PowerShota Pro1. - Wiesz, co masz robić. I żebyś wiedział, że nie mam do ciebie żalu - przyłącz się do zabawy! Zapraszam.

- Przyłącz się do nas! - jak echo odpowiedział chór popleczników. Znów rozbrzmiała muzyka, a impreza trwała do białego rana.

No cóż, muszę przyznać, że wypiłem parę kieliszków szampana, pożarłem tonę sushi i poprzytulałem się trochę do ładnych dziewcząt. Co miałem robić? W końcu to Canon.

Cóż mam wam powiedzieć... PowerShot Pro1 jest najlepszy.

Tak właśnie wygląda życie dziennikarza fotograficznego. Zgadza się, o ideałach zapomniałem już wiele lat temu. Jasne, codziennie się sprzedaję. A czego oczekiwaliście - obiektywizmu? Szczerych opinii? Gdybym tak się zachowywał, o czym dyskutowaliby cynicy z forów DPReview? Oni już dobrze wiedzą, że każda pozytywna recenzja sprzętu jest powodowana przez łapówkę albo przyznanie recenzentowi jakichś przywilejów. Nic się przed nimi nie ukryje. Ale życie jest ciężkie. Muszę sobie jakoś radzić. Los recenzenta nie jest łatwy.

Ani trochę.

----

Mike Johnston

Kliknijcie tutaj. Macie powiedzieć, że "Fotograf niedzielny" jest najlepszy albo wykończymy Johnstona!

Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0