Fotograf niedzielny - Ruchome obrazki

Autor: Łukasz Kacperczyk

14 Marzec 2004
Artykuł na: 6-9 minut
Parę tygodni temu przypadkiem obejrzałem odcinek serialu telewizyjnego zatytułowanego "CSI Miami" ("siostrzany" serial dla "CSI", któremu nadano kretyński polski tytuł "Kryminalne zagadki Las Vegas", przyp. tłum.). Zobaczyłem, jak jeden z najbardziej idiotycznych pomysłów scenarzystów wkracza w cyfrową erę.

To z pewnością jedno z najbardziej niesamowitych zdjęć, jakie kiedykolwiek powstało (więcej szczegółów niżej).

Co mnie wkurza

Parę tygodni temu przypadkiem obejrzałem odcinek serialu telewizyjnego zatytułowanego "CSI Miami" ("siostrzany" serial dla "CSI", któremu nadano kretyński polski tytuł "Kryminalne zagadki Las Vegas", przyp. tłum.). Zobaczyłem, jak jeden z najbardziej idiotycznych pomysłów scenarzystów wkracza w cyfrową erę.

Oczywiście, jak w przypadku większości programów telewizyjnych, realizm nie jest tu najważniejszy. "Gwiazdą" tego serialu jest rudy gość, którego aktorskie umiejętności ograniczają się do jednej postaci - wyniosłego, złośliwego pozera, który większość czasu spędza na ostentacyjnym zakładaniu i zdejmowaniu okularów przeciwsłonecznych (może Ray-Ban jest sponsorem serialu?). Postać, którą gra, załatwiła swojemu wydziałowi chyba budżet bez dna, a do tego nie ma zwierzchnika. Jest kryminologiem, śledczym i jednoosobowym wymiarem sprawiedliwości z niemal nieograniczoną władzą nad obywatelami w jednym. Poza tym, czy nie byłoby fajnie, gdyby choć raz ci aktorzy nie grali w taki sposób, jakby rozwiązanie zagadki było takie oczywiste? Zresztą nieważne...

W odcinku, który obejrzałem, policja znajduje zwłoki paparazzi, któremu ktoś jeszcze do tego ukradł film. Mnóstwo zwrotów akcji prowadzi do odzyskania skradzionego filmu, a wtedy Nasz Bohater zauważa coś, co wszyscy pozostali przegapili - coś, co wygląda jak dwie ciemne postaci w ciemnym oknie odległego domu.

Od razu wiedziałem, co się za chwilę stanie. Pojawi się kolejne wcielenie starego jak Hollywood mitu na temat fotografii i z pewnością usłyszymy jakąś wersję nieśmiertelnej kwestii: "Możesz to zinterpolować?" (dawniej: "Możesz to powiększyć?", ale czasy się zmieniają... przynajmniej trochę).

Oczywiście miałem rację. Pan "dramaturg" poszedł na łatwiznę i moment później na ekranie pojawił się komputerowiec z zapałem stukający w klawiaturę laptopa, dzięki którego działaniom co prawda nie możemy jeszcze rozpoznać wspomnianych ciemnych postaci w oknie, ale widzimy przynajmniej, że dzieję się tam coś złego. Wtedy technik mówi: "Więcej się nie da... przynajmniej analogowo".

"A cyfrowo?", pyta z namaszczeniem rudy stróż prawa.

O raaaanyy! Pewnie pamiętacie, co stało się niedawno w sprawie pewnej tragicznej i niestety prawdziwej zbrodni. Niewinna dziewczynka wracała na piechotę do domu, kiedy podszedł do niej jakiś mężczyzna i poprowadził na śmierć. Porwanie zostało zarejestrowane przez kamerę przemysłową. Na pomoc wezwano nie byle kogo, bo NASA, ale nawet oni nie potrafili odpowiednio "zinterpolować" obrazu z tego nagrania.

Jak to? Nie oglądają telewizji?

Nie da się dodać szczegółów, których aparat nie zarejestrował na filmie. Mimo to scenarzyści stosują ten chwyt od dziesięcioleci. Najwyraźniej czytają tylko inne scenariusze. Prośba do scenarzystów: DAJCIE Z TYM SPOKÓJ. To idiotyzm. Tak się nie da. (Prośba do producentów kamer przemysłowych: przydałaby się wyższa rozdzielczość.)

A teraz taka mała dygresja starego zrzędy: czy wy też zauważyliście, że telewizja uparcie pokazuje takich policjantów, jakich demokratyczne społeczeństwo chciałoby jak najmniej? Dzień w dzień patrzymy, jak łamią procedury, zastraszają świadków, łamią prawa obywatelskie na prawo i lewo. Oczywiście wszystkowiedzący widz rozumie, że to wszystko "dla dobra sprawy", ale jeśli, powiedzmy, Andy Sippowitz (z "Nowojorskich gliniarzy") jest typowym, prawdziwym śledczym, to nasze społeczeństwo jest nie dalej niż pół kroku od faszyzmu. To przykre. Cieszę się, że wreszcie to z siebie wyrzuciłem.

Na zakończenie opisywanego odcinka "CSI Miami" niewyraźne postaci w odległym oknie zamieniły się w bardzo wyraźną kobietę, której strzela w głowę równie wyraźny mężczyzna. Nasza jednoosobowa Liga Sprawiedliwości doprowadza do jego skazania posługując się odbitką 18x24 przedstawiającą bliznę na dłoni podejrzanego. Musieli powiększyć to zdjęcie ze cztery tysiące razy.

Sam już nie wiem - może ten martwy paparazzi fotografował cyfrową lustrzanką Canona z przyszłości?

Najdroższa SLR świata

Myśleliście, że leiki są drogie? Obawiam się, że inna znana niemiecka firma pobiła Leikę na polu najdroższy-sprzęt-świata. Co powiecie na SLR za 400 000 dolarów?

Oczywiście nie wspomniałem o kilku szczegółach: ta firma to Mercedes, a produkt to samochód. Mercedes SLR to wynik współpracy z McLarenem i swoją nazwę wziął od modelu z okolic 1955 roku - zanim jeszcze lustrzanki jednoobiektywowe (SLR - Single Lens Reflex, przyp. tłum.) zaczęły dominować. Jak wiele innych mercedesów, także ten wygląda fajnie i brzydko jednocześnie.

Najnowszy niemiecki model SLR. Copyright Daimler-Chrysler.

Spojrzenie w przeszłość

Ten mały, czarny kwadrat z mnóstwem różnokolorowych plamek i kropek (patrz początek felietonu) to bez wątpienia jedna z najbardziej niesamowitych fotografii, jakie kiedykolwiek powstały. To efekt bardzo długiej wielokrotnej ekspozycji (przez ok. 280 godzin i 400 okrążeń Ziemi) wykonanej przez teleskop Hubble'a, a widać na niej obszar kosmosu tak mały, że astronomowie opisali go, że to jak "patrzeć w niebo przez trzymetrową słomkę". Najstarsze obiekty na zdjęciu mogą mieć co najmniej 13 miliardów lat - tyle czasu światło, które zostało zarejestrowane, podróżowało na Ziemię. A my tu sobie spokojnie żyjemy...

To też mnie wkurza

Czemu producenci cyfrówek zawsze podają ciężar aparatu "bez baterii", skoro ta jest dedykowanym akumulatorem i bez niej kamera nie zadziała?

Fajne obrazki - tyle że ruchome

Od zawsze, nie wiedzieć czemu, uważam, że oglądanie czarno-białych filmów pomaga fotografującym w czerni i bieli się rozwijać. Niedawno pojawiła się na DVD słynna Lista Schindlera, która jako film pewnie dość zasłużenie odniosła sukces (choć tylko Spielberg mógł się tak zbliżyć do położenia filmu pełnego śmierci i ludobójstwa przesłodzonym zakończeniem), ale za to z pewnością jest majstersztykiem jeśli chodzi o czarno-białe zdjęcia. Zapomnijcie o czerwonym płaszczyku; efekty pracy Janusza Kamińskiego są najwyższej próby, zawsze trzymają wysoki poziom, a dość często są po prostu wspaniałe. Jeśli chcecie się nauczyć widzieć albo lepiej widzieć w czerni i bieli, wypożyczcie ten film.

Nie powinienem się na ten temat rozpisywać, ale podam jeszcze tylko kilka przykładów z tej samej kategorii: Manhattan Woddy'ego Allena, Ostatni seans filmowy Petera Bogdanovitcha i Piękna i bestia Jeana Cocteau - ten ostatni to przedziwna, lecz cudowna, bajkowa gra z konwencjami, wypachniona i magiczna, z efektami specjalnymi, których już nigdy nie zobaczymy, bo wszystko się teraz robi na komputerze. No i oczywiście każdy porządny obraz z rodzaju film noire też się tu kwalifikuje. Na początek możecie obejrzeć niemal surrealistyczne "Podwójne ubezpieczenie". Muszę przestać wymieniać kolejne filmy... Muszę przestać...

A skoro już mówimy o kinie, z wielkim żalem dowiedziałem się, że zmarł niedawno świetny aktor, Paul Winfield. Znacznie za wcześnie. Jego rola w filmie Sounder, u boku niezrównanej Cicely Tyson, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Niech spoczywa w pokoju.

----

Mike Johnston

Proszę nakarmić zwierzę.

Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0