Złe dzieci - o projekcie “Imago” rozmawiamy z Zuzą Krajewską

Dziś premiera albumu “Imago” zamykającego głośny projekt poświęcony wychowankom zakładu poprawczego w Studzieńcu. O doświadczeniach wyniesionych z poprawczaka, utraconej niewinności, inspiracjach i pracy nad książka rozmawiamy z Zuzą Krajewską.

Autor: Marcin Grabowiecki

19 Maj 2017
Artykuł na: 17-22 minuty

UWAGA! Premiera albumu "Imago" odbędzie się już w najbliższy piątek, 19 maja o godzinie 19:00 w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej (ul. Pańska 3). Więcej informacji znajdziecie na facebookowej stronie wydarzenia.

Zacznijmy od początku - jak trafiłaś do zakładu poprawczego?

Kiedy byłam małą dziewczyną, to miałam niezbyt grzecznych kumpli, z których niektórzy zahaczyli o wymiar sprawiedliwości. Może dlatego. Ten projekt wymyśliłam sobie jakieś 6 lat temu, ale Bartek Wieczorek, z którym wtedy pracowałam, nie chciał go robić, więc nie naciskałam.

fot. Zuza Krajewska

W jakim sensie wymyśliłaś go sobie?

Wiesz, interesują mnie rzeczy, które są na styku kontrastujących ze sobą pojęć, a w tym przypadku mamy ładne połączenie, bo to dzieci, czyli niewinność i słodycz, które zrobiły już bardzo złe rzeczy - czyli mrok. Ten kontrast spowodował, że chciałam się temu przyjrzeć. To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy 6 lat temu – przyjrzeć się złym dzieciom. I dopiero po urodzeniu córeczki byłam w stanie emocjonalnie w to wejść, bo jest w tej opowieści bardzo dużo nieszczęścia.

Czyli projekt miałaś w głowie od 6 lat i szukałaś po prostu miejsca, w którym mogłabyś go zrealizować?

Tak, poprawczaka szukałam w zrywach od 5 lat. W związku z tym, że moja mama jest lekarzem w Malborku, myślałam o tamtejszym poprawczaku, bo w małych miastach wszyscy się znają i byłoby łatwiej. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że znalazłam Studzieniec. Trafiłam tam dzięki mojemu chłopakowi. Pokazał mi to miejsce w drodze do term i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Do term nie dojechaliśmy.

fot. Zuza Krajewska

Od razu wciągnął Cię ten świat?

Za pierwszym razem nie weszliśmy do środka, jeździliśmy wokół taką dresiarską beemką z przyciemnianymi szybami, podejrzane prawda? Pamiętam jak łyse chłopaki patrzyli na nas zza płotu. Musiało to wyglądać co najmniej dziwnie.

Kiedy w takim razie pierwszy raz przekroczyłaś bramy ośrodka?


Rok później. Napisałam list, zadzwoniłam i weszłam.

fot. Zuza Krajewska

Gdy już tam się znalazłaś – wiedziałaś, że jesteś we właściwym miejscu?

Zaczęłam po prostu robić zdjęcia. Nie jestem typem człowieka, który sobie coś wymyśli i próbuje rzeczywistość w to wkręcić. Jestem raczej typem polującym. Zresztą, tak też mam na sesjach komercyjnych. Mówię: „koniec” i obserwuję, co się wtedy dzieje na planie, czasem krzyczę: „poczekajcie, poczekajcie”. I mam coś, czego nie byłabym w stanie zaplanować. Zależy mi na naturalności i łapaniu czegoś niepowtarzalnego. To jest cała zabawa.

Na co w takim razie polowałaś w Studzieńcu?


Na prawdziwe emocje. Okazało się, że w chłopakach jest zapis nieszczęścia, przez które są uwarunkowani i wszystko, co robią, jest na ten temat. Nawet jak się wygłupiają czy żartują, zawsze z tyłu głowy mają nieszczęśliwe, skopane, skrzywdzone dziecko.

fot. Zuza Krajewska

A dlaczego chłopcy a nie dziewczyny?

Decyzja zapadła po rozmowie z Michałem Suchorą (kuratorem wystawy „Imago”), bo chciałam najpierw zrobić dziewczyny, ale jak zaproponował mi wystawę z Anią Grzelewską, a tematem Ani zdjęć jest jej córeczka, pomyślałam, że chcę wzmocnić ten kontrast i zestawić ją ze złymi chłopakami właśnie.

Co Twoim zdaniem sprawiło, że wystawa stała się takim sukcesem?

Myślę, że jest tak, że jak coś robisz najuczciwiej jak się da, to to działa na ludzi. Poza tym zobacz, w jakim jesteśmy momencie teraz. Dużo się rozmawia o przyszłości kraju, nowym pokoleniu, Polsce. Oni są nowym pokoleniem, dzieciakami, o które trzeba zadbać. Myślę, że sukces aukcji spowodowany był właśnie tym, że ludzie byli poruszeni i chcieli chłopakom pomóc. Czuły punkt. Bardzo dobrze „Imago” zostało też odebrane na świecie, piszą o tym portale fotograficzne, magazyny, sama jestem zaskoczona zasięgiem, tym, że porusza i interesuje również bez kontekstu polskiego.

fot. Zuza Krajewska

Na ile Twoje zdjęcia są czystym dokumentem, a na ile jest to kreacja?


Jak każesz komuś przestawić dwa krzesła, bo coś wygląda jak „Ostatnia wieczerza”, a oni już wiedzą, że to jest „Ostatnia wieczerza”, i ten który siedzi w środku krzyczy: „Frajerzy, przytulcie się do Jezusa”, to kreujesz czy nie? Ja ich czasami prowokowałam do wygłupów, a oni często mnie w coś wkręcali: „Proszę Pani, niech Pani patrzy”. Nie jestem dokumentalistką. Po prostu rejestruję sytuacje, które, moim zdaniem, znaczą więcej, niż się pozornie wydaje. Plus robię masę portretów.

fot. Zuza Krajewska

Właśnie. Moim zdaniem Twoje prace są mocno zakorzenione w historii sztuki. Wspomniałaś o zbiorowym portrecie, który kojarzy się automatycznie z „Ostatnią wieczerzą” Leonarda da Vinci. Z kolei portret chłopca z nożem to dla mnie odwołanie do jednego z portretów Augusta Sandera.

W wieku 15 lat, na pierwszej lekcji języka polskiego w liceum plastycznym w Orłowie pani Maria Morawska pokazała nam album Nan Goldin i się zaczęło. Moja głowa pamięta obrazy, historie sztuki, rzeźby, zdjęcia, więc pewne kompozycje, kadry, światło na mnie działają bardziej.

Możesz powiedzieć, jak powstawał ten zbiorowy portret?

Wieczór w Studzieńcu, grupa numer jeden, ich ukochana wychowawczyni mówi nam, że ma urodziny i będzie impreza. Chłopaki pracujący w kuchni zrobili w ciągu dnia ciasta, przynieśli napoje i wszystko rozłożyli na takim bardzo długim stole, przy którym wszyscy usiedli. Na przeciwko stoją piłkarzyki, gdzie trzymaliśmy z Borysem (asystentem) nasz sprzęt. Kiedy się obróciłam, nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam - symetria, czerwone kotary, oni w jednej tonacji (piżamy, klapki, skarpetki), absolutnie ładny obraz. Poprosiłam: „Poczekajcie chłopaki, zostańcie tam, tylko zabierzcie te dwa krzesła z przodu”. Zrobiłam tylko cztery klatki, bo ktoś włączył disco polo, i się rozpierzchli.

fot. Zuza Krajewska

Czy pracując z tymi chłopakami, wykorzystywałaś te same metody jak podczas zleceń komercyjnych? Jak do nich podchodziłaś?

Porównywalnie, bo praca z ludźmi wygląda podobnie, niezależnie od okoliczności. Musisz być dla nich.

A technicznie?

Na początku zawsze dużo rozmawiam, robię notatki, przyglądam się, podobno krzywię głowę i mrużę oczy. Tak mnie naśladują. (śmiech)

Pamiętasz spotkanie, które zrobiło na Tobie największe wrażenie?


Duże wrażenie zrobił na mnie przede wszystkim dyrektor, który jest niesamowitą osobą. Jego ojciec też pracował w Studzieńcu, teraz pracuje tam jego syn. Całe życie służą tym chłopakom. Jeżeli zapytasz któregokolwiek z tych chłopaków o osobę, którą bezgranicznie szanują w tym ośrodku, to powiedzą, że jest nią dyrektor. On z jednej strony jest bardzo otwarty, mądry i dobry, a z drugiej musi być twardy, zna zasady, wie, że ciężko jest im zaufać, że potrafią być podli. Traktuje ich jak prawdziwy ojciec - figura, jakiej w realnym życiu nie mieli. Jeśli chodzi o chłopców, najcieplej wspominam opowieści bliźniaków, z których jednego już niestety nie ma. Ich historie to jest scenariusz na film - urocze dzieci w świecie przestępczym. Wszystko, co robili, jest niepoważne, zabawne i rozczulające, mimo tego, że poza prawem.

fot. Zuza Krajewska

Co sprawiało Ci najwięcej problemów podczas pracy z nimi?

Brak czasu. Chciałabym siedzieć tam cały czas. Gdybym mogła z tego żyć, to pewnie byłoby tak, że 30% mojej pracy to byłaby moda, okładki, magazyny, a 70% to grzebanie w tego typu tematach. Ale to jest w tym kraju jeszcze zbyt trudne, bo nie ma instytucji, które kupują taką fotografię, jako zapis Polski teraz, a prywatni kolekcjonerzy wolą raczej przyjemniejsze tematy. Chciała- bym służyć fotografią społeczeństwu jak Sharon Lockhart, ale nie wydaje mi się to tu możliwe.

Ciekawi mnie, czy odkąd zostałaś matką, zaczęłaś patrzeć na tych chłopaków przez pryzmat macierzyństwa?

No jasne.

Wobec tego jakie uczucia się w Tobie rodziły?

Przede wszystkim chciałam spuścić manto tym rodzicom. Jak można tak źle traktować takie wspaniale, inteligentne, kochane dzieciaki.

fot. Zuza Krajewska

Jaka przyszłość ich czeka?

Taka, jaką zafunduje im społeczeństwo i ich rodziny. Taka, jaką sobie wymyślą i wytrwają w postanowieniu, pokonają trudności. Oni mają cholernie trudny start. Warto im pomagać.

Myślisz, że Twój projekt może coś zmienić w ich życiu?


Wiesz co, dla mnie najbardziej wzruszające było to, że na wernisażu widzieli ludzi zaangażowanych w cały ten projekt, licytujących prace, na których są te ich japki, ciała niedorosłe. Dostali inny wymiar siebie, poczuli, że są ważni - nie wtedy, jak potrafią sprawnie komuś zrobić krzywdę, ale po prostu, bo są dzieciakami. To było super. Wytworzyła się między nami więź. Myślę, że utrzymanie jej w czasie może być trudne. Kiedy robiłam projekt, to starałam się trzymać ich emocjonalnie w ryzach, mówić im, co jest dobre, a co złe i jak można prostymi sposobami pewne rzeczy przeskoczyć. Ale nie wiem, jak to będzie wyglądać za jakiś czas. „Kiedy Pani do nas przyjedzie?” - to bardzo częste pytanie.

fot. Zuza Krajewska

Pamiętasz spotkanie, które zrobiło na Tobie szczególne wrażenie?

Każde spotkanie było wyjątkowe. Cały proces pracy nad „Imago” był mega wciągający, nauczył ich
i mnie bardzo wielu rzeczy. Pamiętam, jak trudna była dla nich pierwsza rozmowa i sytuacja,
w której bliźniak miał złapać brata bliźniaka za głowę i na chwilę się zatrzymać. Z zakłopotania zaczęli się śmiać. Albo jak Patrykowi koń położył na głowę swój pysk. Ten chłopak uśmiechnął się pierwszy raz, odkąd go poznałam.

Sprzęt?

Na początku używałam cyfrowego średniego formatu - Phase One’a. Dość szybko jednak przerzuciłam się na analogową, średnioformatową Mamiyę 6x7. Czy traktujesz „Imago” jak przedłużenie projektu „urazy”? W obu intrygujące jest dla mnie zestawie- nie brutalności i delikatności. Już mówiłam Ci, co mnie interesuje. Zobacz, mówisz brutalność kontra delikatność, ja stawiam między tymi pojęciami „i”. Łączę je i patrzę, co z tego wychodzi. Myślę, że „Imago” to jest mój pierwszy, szczęśliwie zakończony, poważny projekt. Mam wrażenie, że jestem dopiero na początku swojej drogi. Nie wiem, co się wydarzy dalej, ale spokój, jaki przynosi robienie takich projektów, jest mi bardzo potrzebny do życia.

fot. Zuza Krajewska

Twoje portrety są wzruszające, ale też trudne. W autorskich rzeczach widoczny jest wątek pęknięcia, skazy, którą naznaczeni są ludzie.

Ale to wzrusza właśnie. Najciekawsze są dla mnie prawdziwe tematy. Również komercję staram się robić w taki sposób, żeby zachowywała ona taką prawdziwą, czasem również niepokojącą wibrację.

Czy projekty autorskie traktujesz jako oddech od pracy zawodowej?

Traktuję je jako część mojej fotograficznej misji, mojego życia fotograficznego. Nie traktuję tej pracy jako „pracy”. Fotografia jest czymś, co wprowadza mnie w stan oderwania - kiedy fotografuję, nie czuję, że pracuję. Żyję.

Czyli rzeczy autorskie są dla Ciebie równie ważne jak praca komercyjna?

Tak, to jest zachowanie zdrowego balansu. Moje własne projekty stanowią dla mnie podstawę bycia fotografem.

fot. Zuza Krajewska

Wspomniałaś, że idealna sytuacja to taka, w której 30% czasu poświęcałabyś na komercję, a 70% na autorskie rzeczy.

Może tak kiedyś się stanie, przede mną jeszcze co najmniej 40 lat fotografowania, więc jest szansa, że się coś tu zmieni, że fotografia będzie poważniej traktowana, będzie źródłem wiedzy o świecie, o Polsce, o nas. Może zacznie być szanowana i dobrze opłacana przez instytucje, nie tylko w służbie mody i reklamy.

SYLWETKA
 AUTORA

Zuza Krajewska - absolwentka gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, mieszka i pracuje
w Warszawie. Publikowała m.in.w „PHoTo”, „Szum”, „Elle”, „Harper’s Bazaar”, „Marie Claire”, „Glamour”, „Mens Health”, „inStyle”, „Playboy”, „Twoj Styl”, „Pani”, „kMag”. Współpracuje z największymi agencjami reklamowymi. Laureatka wielu nagród za okładki i edytoriale, min. Grand Press Front, Gold kTr, Golden Eagle. Swoje prace pokazywała na wielu wystawach indywidualnych i zbiorowych m.in. w CSW Zamek ujazdowski („Efekt czerwonych oczu”, 2008), Muzeum Narodowym w Warszawie („Ars Homo Erotica”, 2010; „Wywyższeni. od faraona do lady Gagi”, 2012), PGS w Sopocie („Miłość własna. Czyli artyści kochają siebie”, 2014), bWA Warszawa („Przesilenie”, 2013), Griffin Art Space „iMAGo”.

Wywiad pochodzi z listopadowego wydania magazynu Digital Camera Polska (11/2016)

 

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy nawet próbowałem."
Maciej Taichman: "Jestem uzależniony od tworzenia obrazu i nie umiem od tego odejść. Parę razy...
O poszukiwaniu sprzętu idealnego, pogoni za jakością, współczesnych realiach rynkowych i o tym czy średni format może zastąpić profesjonalną kamerę filmową, rozmawiamy z Maciejem Taichmanem -...
51
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
Viviane Sassen: "Kiedy fotografuję, jestem naprawdę tu i teraz"
O jej najnowszej retrospektywie, stagnacji i rozwoju na fotograficznej drodze, a także o tym, co irytuje ją w branży modowej, rozmawiamy z jedną z najważniejszych współczesnych artystek...
22
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Odnaleźć piękno w fotografii wnętrz. Jak PION Studio zbudowało swoją pozycję na światowym rynku
Fotografował dla Hermèsa, Amour, NOBU, PURO i innych luksusowych marek oraz hoteli. O ciemnych i jasnych stronach tej branży, ulubionych aparatach oraz kulturze pracy w Polsce i na świecie...
23
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (7)