Basia Sokołowska - o fotografii subiektywnie: O empatii do sprzętu

Autor: Basia Sokołowska

19 Czerwiec 2011
Artykuł na: 4-5 minut
Między fotografem a używanym przez niego sprzętem tworzy się więź. Właśnie o niej, w swoim najnowszym felietonie, Basia Sokołowska.

Ostatnio podczas podróży był moment, kiedy wydawało mi się, że zgubiłam aparat. Chodząc po obcym mieście, nagle zorientowałam się, że go nie mam. Szybko wróciłam do hotelu. Przeszukałam pokój, ale nie było go ani w walizce, ani w plecaku. Sprawdziłam szafę, szuflady i półkę w łazience. Przerzuciłam pościel na łóżku. Nic. Przypomniałam sobie, że ostatni raz miałam go w restauracji, wcześniej tego dnia. Wróciłam tam. Kelnerka nic nie znalazła, nikt nic nie oddał. Wychodząc zrozumiałam, że wyczerpały się możliwości szukania. Koniec nadziei. Poczucie bezsilności i straty. Niby to był tylko mały, współczesny kompakt, który co prawda był całkiem niezły i objechał ze mną kawał świata, ale zastąpienie go nie było problemem. Pocieszałam się więc, że może jeszcze się znajdzie, że nie było na nim żadnych ważnych zdjęć, bo akurat poprzedniego dnia zrzuciłam wszystko na twardy dysk i sformatowałam kartę. Mówiłam sobie że kupię nowy, jeszcze lepszy. Nie pomogło - zapadłam w posępny nastrój. Starałam się o tym nie myśleć, oddać przyjemnościom podróżowania, ciekawości jaką budzi pobyt w nowym miejscu. Mimo to, wszystkie wrażenia i przyjemności były podszyte bolesną świadomością utraty aparatu, o czym jedynie na krótko byłam w stanie zapomnieć.

Zastanowił mnie ogrom smutku jaki się we mnie pojawił, który trwał uporczywie i wydawał się dysproporcjonalny do samej straty. Przywołałam w pamięci inne sytuacje z przeszłości, gdy z którymś z moich aparatów coś niedobrego się stało. Mimo, że incydenty miały miejsce dawno pozostała po nich wyrazista pamięć, jaka ponoć towarzyszy wydarzeniom emocjonalnie znaczącym. Pamiętam, trochę jakby w zwolnionym tempie szczegóły pogody, czasu, miejsca gdzie to się stało, co było tuż przed i co po, co wtedy mówiłam, czułam i myślałam. Do dziś słyszę ostry dźwięk upadającego na chodnik Nikona, który podczas przepakowywania aparatu z jednej torby do drugiej wysunął mi się z ręki. Pamiętam dokładnie żółtą plastikową torbę, w którą był zawinięty, kolor i kształt płytek chodnika na który upadł, zmartwioną minę koleżanki, z którą wtedy wracałam z pracy. Równie dobrze pamiętam stłumiony odgłos upadku tego samego Nikona, który z całą torbą zsunął się z półki pod wieszakiem w przedpokoju mieszkania Zbyszka Dłubaka. Pamiętam, jak sprawdzaliśmy czy aparat po upadku był ok. Aparat był, obiektyw już nie. Poszły pierścienie w zoomie Sigmy, i mimo, że obiektyw został naprawiony już na zawsze straciłam do niego serce i chyba nigdy więcej go już nie użyłam. Pamiętam też upadek mojego Hasselblada - na angielskiej wsi, w gąszczu rododendronów, gdzie bardzo trudno było równo ustawić statyw. Odeszłam na parę kroków od aparatu, żeby poprawić coś w kadrze i aparat ze statywem runął. Co prawda na miękką ściółkę, ale, ze względu na ciężar aparatu i statywu, z wystarczająco dużą siłą aby filtr uv się stłukł i skrzywił uniemożliwiając wykręcenie go z obiektywu. Pamiętam dłużącą się w nieskończoność drogę powrotną do Londynu i lęk o to ukryte obrażenia "wewnętrzne", których nie udało mi się na miejscu zdiagnozować. I znów emocja dużo za duża w stosunku do sytuacji, bo wiadomo że gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Takie rzeczy się zdarzają, sprzęt jak wszystko mechaniczne się psuje, uszkadza i że się go reperuje i wymienia. Więc skąd taka ekstremalna empatia? Chyba stąd, że aparat może być czymś więcej niż zwykłą maszyną i narzędziem pracy. Aparat można traktować po partnersku, jak towarzysza fotograficznej podróży, z którym współpracujemy i współtworzymy nasz osobisty fotograficzny obraz świata, a nie przedmiot, którym się po prostu posługujemy. W jednym z opowiadań Antoine de Saintt-Exupery opisuje stan świadomości pilota wojennego w czasie lotu bojowego, kiedy samolot staje się przedłużeniem jego własnego ciała. Gdy w maszynę uderzają pociski, pilot odczuwa ból, tak jakby raniły bezpośrednio jego samego. Jest to oczywiście bardziej ekstremalna sytuacja, niż upadek aparatu na statywie, ale ma to chyba coś wspólnego w kontekście empatycznego połączenia człowieka z maszyną, która staje się jego nieodłączną częścią w działaniu, doświadczaniu i kształtowaniu rzeczywistości.

Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0