Basia Sokołowska - o fotografii subiektywnie: O tym że nic nie ginie, tylko się chowa

Autor: Basia Sokołowska

13 Marzec 2011
Artykuł na: 4-5 minut
W dzisiejszym felietonie Basia Sokołowska przybliża sylwetkę amerykańskiej fotografki Vivian Maier tworzącej w latach 50. i 60. Zapraszamy do lektury.

Według kosmologii Australijskich Aborygenów, nic nie ginie na zawsze, jedynie na czas pewien się chowa. Nie ma w niej czasu linearnego, podzielonego na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, tak jak my to rozumiemy, są jedynie naprzemienne fazy "bycia" czyli rzeczywistości która jest widoczna i "niebycia" czyli rzeczywistości, która chwilowo się schowała. Koncepcja uważana przez wielu za ryzykowną, często wydaje mi się zadziwiająco trafna. Potwierdzają ją najnowsze losy dinozaurów. Po długim okresie "schowania" tych istot, w miarę rozwoju genetyki, która z małego, archeologicznego fragmentu materii organicznej, jest coraz bliższa odtworzeniu całego organizmu, stają się coraz bardziej kompletne, pełnokrwiste i obecne.

Z fotografią zdaje się być podobnie - mimo że wydaje się że wszystko już wiemy i że fotografia, szczególnie w swojej historycznej warstwie ma ustalony panteon mistrzów i mistrzyń, to jednak od czasu do czasu, nagle, nie wiadomo skąd, ujawnia się, postać wielkiego formatu. Takim najnowszym "ujawnieniem" jest bezsprzecznie Vivian Maier, fotografka, która w latach 50. i 60. rejestrowała ulice i mieszkańców Chicago, zostawiając po sobie nie byle co, bo 100 000 negatywów, jedynie w niewielkiej części przez nią samą wywołanych. Maier pracowała przez 40 lat swojego życia jako niania. Na razie niewiele o niej wiadomo, poza tym że nianią była ponoć bardzo inspirującą, a poza tym samotnicą o radykalnych polityczno-społecznych poglądach, z pasją do europejskiego kina i fotografowania. Wolne dni spędzała przemierzając ulice i rejstrując swoim Rolleiflexem codzienne życie miasta. Zdjęć nikomu nie pokazywała. Niezamężna i bezdzietna, nie miała za bardzo komu tych zdjęć zostawić. Chyba zresztą jej na tym nie zależało bo na jednej z taśm magnetofonowych, które nagrała, mówi, że za rzecz naturalną uznawała fakt, że jej fotografia skończy się z jej życiem i potem przyjdą inni, którzy będą robić swoje zdjęcia, po nich przyjdą następni i tak dalej. Wierzyła w kontinuum teraźniejszości. Nie szukała dla swoich zdjęć uznania, czy miejsca w historii fotografii. Tak się jednak stało, że zupełnie niespodziewanie jej fotograficzne dzieło nagle się ujawniło i szybko zajmuje należne mu miejsce. Oryginalność jej fotograficznego widzenia ulic Chicago i jego mieszkańców, szczególnie z warstw biedniejszych zadziwiła historyków i krytyków fotografii i poruszyła rzesze fotografów, szczególnie tych, którzy zajmują się fotografią uliczną. Jak zawsze tak wielkie i nagłe odkrycie ma swoich sceptyków. Wyznawcy teorii spisku, uważają że publikowane w internecie i prasie zdjęcia Vivian Maier są współczesną podróbką - że ktoś robi takie stylizowane na lata 50 zdjęcia i umieszcza je w internecie. Tymczasem fotografia Vivian Maier zatacza coraz większe kręgi i zdobywa coraz większe uznanie, stając się jeszcze jednym, istotnym głosem w historii fotografii.

Fot. Vivian Maier. Dzięki uprzejmości Maloof Collection.

Równie fascynująca, jak same fotografie, jest seria zbiegów okoliczności, która doprowadziła do ich odkrycia. Fascynująca, bo stało się to zupełnie poza środowiskiem fotograficznym, galeryjnym czy też muzealnym, które są logicznym miejscem takich odkryć - bo tam na ogół najpierw trafiają informacje o "bezpańskich" lub anonimowych archiwach fotograficznych. W przypadku Vivian Maier "odkrywcą" nie był kurator, kolekcjoner, krewny ani fotograf tylko dwudziestoparoletni agent nieruchomości, który przygotowując publikację dotyczącą historii miasta, nabył pudło starych negatywów z lat 50. i 60. zakładając że wśród nich mogą być zdjęcia miasta do wykorzystania w książce. Negatywy kupił na aukcji. Na licytację wystawiła je firma wynajmującą pomieszczenia magazynowe, w zgodzie ze standardową procedurą wykonywaną w wypadku, gdy od jakiegoś czasu przestają przychodzić płatności za pomieszczenie. Negatywy okazały się nieprzydatne do publikacji, ale zachwyciły Johna Maloof'a, który wykupił pozostałe pudła negatywów od innych nabywców na aukcji. Zafascynowany, próbował odkryć kim jest ich autorka. W końcu znalazł jej imię i nazwisko na jednej z kopert z negatywami. Niestety, stało się to za późno, aby mógł ją poznać bo okazało się że zmarła zaledwie kilka dni wcześniej.

Fot. Vivian Maier. Dzięki uprzejmości Maloof Collection.

Obecnie oprócz publikacji zdjęć w internecie i wystawy w Chicago Cultural Center badana i rekonstruowana jest jej biografia oraz przygotowywana książka i film dokumentalny. Fotografia Vivian Maier została ujawniona, a jej autorka staje się coraz bardziej kompletną, pełnokrwistą postacią, obecną we współczesnej świadomości fotograficznej.

Więcej zdjęć i informacji na blogu Johna Maloofa: vivianmaier.blogspot.com

Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0
Powiązane artykuły