"Opowieści z krypty" - Czy już pora umierać? Czyli dlaczego Anglicy mogą bardziej niż Polacy

Autor: Wojtek Tkaczyński

27 Luty 2011
Artykuł na: 6-9 minut
Nasz felietonista Wojtek Tkaczyński wrócił po kilkumiesięcznej przerwie! W tym czasie uświadomił sobie "różnice między Polską a Niepolską". Właśnie nim (w kontekście fotografii analogowej) poświęcił najnowszy tekst. Zapraszamy do lektury!

Dlaczego zapomnieliśmy o tradycyjnej technice fotograficznej

Pisanie felietonów jest bardzo wyczerpującą czynnością. Przygnieciony ciężarem odpowiedzialności za każde słowo musiałem udać się na kilkumiesięczny urlop zdrowotny. Inaczej dostałbym zawału. Siedziałem więc sobie z kotami w domu i – w ramach terapii – tłumaczyłem książki na temat fotografii. Fotopolis pisze o nich zresztą dość regularnie...

W jednym z brytyjskich podręczników fotografii krajobrazowej znalazłem dziwne zdanie. Jej autor mianowicie pisze, że trudno mu wyrazić jednoznaczną opinię na jakiś temat w związku z "...rosnącą popularnością aparatów wielkoformatowych..." Osłupiałem. Fotografii wielkoformatowej? Jak to? Przecież wkoło mówi się jedynie o nowych cyfrówkach.

Wtedy właśnie zaczął dręczyć mnie problem różnić między Polską a Niepolską. Różnic dotyczących fotografii, ale nie tylko. Dlaczego jest tak, że wszędzie na świecie można wyjść na dwór z aparatem na film, a u nas traktuje się fotografię srebrową jak martwą papugę. Oczywiście, Anglików z ich skłonnościami do ekscentryzmu nie można w prosty sposób przykładać do naszej polskiej miary. Ale to naprawdę ciekawe - dlaczego w Polsce fotografia srebrowa zniknęła z powierzchni szybciej niż gdziekolwiek indziej na świecie? Wiem, wiem. Nadal można spotkać u nas ciemnie, koreksy i powiększalniki. Znikając z powierzchni masowego rynku tradycyjna fotografia zeszła do katakumb, w których trzyma pewien stabilny poziom. Zastanawia mnie raczej dlaczego tak szybko zniknęła ze świadomości przeciętnego fotoamatora. Przecież w czasach PRL działało u nas - według różnych autorów - od 2 do 3 milionów ciemni. Każdy z nas na 100% pamięta ciemnie w domach kultury i szkołach. Każdy z nas miał w rodzinie kogoś, kto zajmował się robieniem zdjęć na filmach. Ojca, brata, wujka, szwagra, teścia. Prawda? I nagle przyszedł kataklizm pod postacią megapiksela i zrównał to wszystko z ziemią. Dlaczego?

Moim zdaniem złożyły się na to dwie przyczyny. W owych tradycyjnych ciemniach trudno było zrobić naprawdę dobre zdjęcia. Każdy musiał męczyć się z ograniczoną dostępnością materiałów i odczynników. Z maskownicami, które nie trzymały kąta prostego. Z kondensorami, w których były bąbelki powietrza. Z domową siecią elektryczną, w której stale zmieniało się napięcie. Z wodą do płukania odbitek, która zimą potrafiła mieć dziewięć stopni. Z brakiem podstawowych elementów wyposażenia ciemni. Kupowanie filmów było loterią. A papiery o zmiennym kontraście - dostępne na świecie od 1942 roku - u nas pojawiły się w sprzedaży dopiero po 1989. Dziś uważam osoby, które potrafiły wtedy zrobić naprawdę piękne zdjęcia za prawdziwych bohaterów. Dla większości osób praca w ciemni nie była wtedy "spokojnym poszukiwaniem jak najpiękniejszych odbitek" ale walką o to, by na zdjęciu w ogóle było coś widać. Trudno się więc dziwić, że wszyscy z ulgą porzucili to hobby, kiedy pojawiła się technologia pozwalająca otrzymać poprawny technicznie obraz w ułamku sekundy.

Kolejny problem wiąże się chyba z wykształceniem. Czy raczej jego brakiem. Ostatnia dobra książka o ciemni w języku polskim została wydrukowana w 1989 roku. Skąd więc wiedzieć o współczesnej ciemni? Polskich mistrzów fotografii odróżnia od mistrzów światowych jedna drobna rzecz. Są mianowicie całkowicie niedostępni. Jak te wieże z kości słoniowej trzymają w swoich głowach tajemnice, które pozwalają im robić dobre zdjęcia. Podczas, gdy na świecie adepci fotografii od wielu lat mogą uczestniczyć w kursach, gdzie najlepsi uczą swoich metod. Mamy też problem z wykształceniem plastycznym na płaszczyźnie ogólniejszej. Przez pięćdziesiąt lat PRL nie było u nas wyższej szkoły fotograficznej. Nikt nie uważał fotografii za prawdziwą sztukę. Na zajęciach plastycznych w szkołach podstawowych nikt nie zajmował się znaczeniem zdjęć. cenę za to płacimy i dziś. Czesi, Słowacy, Litwini, Łotysze, Węgrzy cenią zdjęcia o wiele bardziej niż Polacy przywiązujący do nich wyłącznie znaczenie stricte użytkowe. I minie chyba wiele lat, zanim wspólnymi siłami branżowego środowiska zmienimy ten stan rzeczy.

No i na koniec rzecz najistotniejsza. Moim zdaniem, fotografia srebrowa stała się u nas ofiarą mody. Trudno na świecie o naród, który bardziej niż my kieruje się odruchem stadnym. Jak coś jest u nas modne - jest modne w sposób absolutny i nieskończony. Aby się o tym przekonać poszukajcie brązowych butów w sezonie, kiedy modne są czarne. Zero szans. Wszelkie odrębności od obowiązującej normy są u nas sekowane bez litości. I dotyczy to nie tylko fotografii. To chyba dlatego jedna moja znajoma artystka mówi, że mieszkając w Londynie czuła się jak u siebie, a po powrocie do Łodzi czuje na sobie wrogie spojrzenia zawsze kiedy wsiada do tramwaju. Tylko dlatego, że wygląda jak artystka... Trudno się więc dziwić, że dla wielu początkujących adeptów fotografii aparat na film kojarzy się dziś wyłącznie z obciachem. Abstrahując od faktu, że nigdy nie widzieli na własne oczy prawdziwie pięknej czarno-białej odbitki...

Myślę jednak, że jest szansa na zmianę. Po pierwsze: dzisiejsza młodzież jest mniej wrażliwa na działanie owego walca, wyrównującego wszystkie gusty. I - jak widać na wielu portalach poświęconych szeroko pojętej sztuce obrazowej - bez kompleksów sięga po tradycyjne metody pracy. Po drugie: technika cyfrowa przyciąga miliony osób zachwyconych łatwością tworzenia zdjęć. Wiele z nich wchodzi w fotografię głębiej. Po trzecie: natura ludzka jest przekorna. Skoro wszyscy robią cyfrą na pewną znajdą się ludzie szukający innych metod pracy. Optymizmem napawa mnie również przykład losów płyty winylowej. Jeszcze kilka lat temu wszyscy skazywali ją na umarcie. A dziś powraca w wielkim stylu. Oczywiście nie przebije popularnością plików MP3 i nie stanie się znowu najpopularniejszym nośnikiem muzyki. Ale od kilku lat sprzedaż czarnych (choć nie tylko) krążków stale rośnie. Wiele nowych płyt wydawanych jest i na tym nośniku. Fani muzyki mogą więc szukać do swoich kolekcji również i nowych rzeczy. Rynek winyli istnieje sobie spokojnie obok głównego nurtu. Sklepy muzyczne doskonale zdają sobie sprawę z istnienia tego nurtu. Czego życzę również i naszym sklepom fotograficznym. Czasami myślę bowiem, że to krótkowzroczność menedżerów średniego stopnia jest główną przyczyną wszystkich niepowodzeń tego kraju..

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0